Chrabota: Jak obronić twierdzę Europa

Suwerenność czy integracja? Niby klasyczny dylemat, ale całkiem ahistoryczny.

Aktualizacja: 13.08.2016 15:23 Publikacja: 11.08.2016 16:01

Chrabota: Jak obronić twierdzę Europa

Foto: Fotorzepa

Bo przecież nie ma dziś suwerenności bez integracji. Pełna suwerenność to iluzja, może intelektualnie pociągająca, zwłaszcza dla konserwatysty.

Problem jednak w tym, że współczesny świat nie daje szansy na taką konstrukcję. Zresztą nigdy nie dawał. Przed wiekami prawdziwie suwerenni byli tylko twórcy imperiów, ale i oni musieli często chylić czoła przed realiami. Ludwik XIV liczył się z Kościołem, Napoleon Bonaparte z armią, może tylko Filip Piękny, który powalił na kolana papiestwo i templariuszy, był prawdziwie suwerenny.

A może nie, skoro uległ rzuconej z płomieni przez Jacques'a de Molay klątwie? Może wtedy zrozumiał, że nie można być w pełni suwerennym od woli boskiej, że takie uczucie to wyraz czystej pychy, a człowiek zależność ma we krwi.

To z jednej strony zależność od biologii, dramatyczna, władcza i zabójcza. Ale i ona ustępuje czemuś, co ważniejsze, czyli zależności duchowej. Ta liczy się jeszcze bardziej. I nieważne, czy instancją nadrzędną jest Bóg czy ideologia. To sprawa wtórna. Determinizm nosimy po prostu w sobie. Tak zostaliśmy ukształtowani.

Pewnie pojął to i Filip miesiąc po tym, gdy 18 marca 1314 roku, na cypelku paryskiej wyspy Cité w bujnych ogrodach zamku Kapetyngów, na zawsze spłonęła jego (czyli ludzka) pycha. Poczytajcie „Królów przeklętych". Wszystkiego się dowiecie.

Ja chciałem dowiedzieć się więcej od Mireille Delmas-Marty, francuskiej filozof, która odwiedziła Warszawę na początku czerwca tego roku. Pani profesor Delmas-Marty spokojnie przekonuje, że klasyczna wizja suwerenności została już ostatecznie zredefiniowana przez współzależność (interdependance) – w ramach światowych problemów, takich jak globalne ocieplenie czy zagrożenie nuklearne – oraz uniwersalizację wartości poprzez prawa człowieka i prawo międzynarodowe.

A jednak wciąż nie sposób uciec od świadomości, ze suwerenność i integracja to dwa rozłączne procesy. Wciąż nie możemy znaleźć ich udanej syntezy. Przynajmniej takiej, którą przyjęłyby intuicyjnie szerokie masy wyborców. Delmas-Marty, jak przystało na dziedziczkę myśli Monteskiusza, proponuje stworzenie nowej kategorii – „suwerenności solidarnej", która by godziła suwerenność z integracją i wyrwała nas na zawsze z piekła „suwerenności samotnej", tak bardzo przez panią profesor i jej wyznawców znienawidzonej.

„Parole, parole, parole" - śpiewali niegdyś za włoską szansonistką Miną sławna diwa europejskiej sceny muzycznej Dalida i nie mniej legendarny Alain Delon. „Słowa, słowa, to tylko słowa" – chce się powtarzać bez końca jako komentarz do strzelistych myśli pani profesor. Bo przecież integracja europejska jest politycznym (a więc więcej niż tylko zracjonalizowanym) faktem.

Pozostaje istny drobiazg, czyli kwestia, jakże nauczyć solidarności w świecie odradzających się narodowych egoizmów. Jak przyjąć za pewnik, że suma zracjonalizowanych wspólnych wartości będzie mocniejsza od tego, co dzieli? Jak wytłumaczyć mieszkańcom doliny Loary polski punkt widzenia, tak by zrozumieli (i uszanowali) to, co cieszy i co boli mieszkańców doliny Wisły?

I jak na koniec znaleźć aksjologiczne iunctim (załóżmy ambitnie, że już się udało je wypracować w przestrzeni miedzy Lizboną a Warszawą) z mieszkańcami podparyskich gett, gdzie policja wjeżdża na patrole tylko z ostrą bronią i gdzie dominujące idee narzucają salafici? Jak ich przekonać, ze idee rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo, ubrane w nowe, atrakcyjne szaty „suwerenności solidarnej" są lepsze od chaosu i szariatu?

Mimo licznych prób nikt dotąd nie znalazł odpowiedzi. A może odpowiedź nie istnieje i liczą się tylko próby? Próby podejmowane przez legion europejskich intelektualistów z Mireille Delmas-Marty na czele. I jakie w końcu tego procesu wartości wygrają? Czy są nimi wolność, równość, braterstwo ubrane w kolejne ideologie?

A może „wiara, nadzieja i miłość", słowa, które dziedzicom rewolucji francuskiej nie chcą przejść przez gardło? Może tylko one obronią twierdzę Europa, bo tylko one niosą prawdziwe, głębokie, europejskie przesłanie? Chrześcijaństwo jako ostateczny wymiar solidarności i integracji. Brzmi jak herezja, ale chyba tylko ono daje jakieś szanse.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Bo przecież nie ma dziś suwerenności bez integracji. Pełna suwerenność to iluzja, może intelektualnie pociągająca, zwłaszcza dla konserwatysty.

Problem jednak w tym, że współczesny świat nie daje szansy na taką konstrukcję. Zresztą nigdy nie dawał. Przed wiekami prawdziwie suwerenni byli tylko twórcy imperiów, ale i oni musieli często chylić czoła przed realiami. Ludwik XIV liczył się z Kościołem, Napoleon Bonaparte z armią, może tylko Filip Piękny, który powalił na kolana papiestwo i templariuszy, był prawdziwie suwerenny.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów