Wybrał zielone, oszalałe od przyrody, bukoliczne Włochy, gdzie nigdy nic nie wydaje się do końca przemyślane, przepracowane ani dokończone. Gdzie fundamenty, fragmenty ścian, kawałki dachów domów są z różnej epoki. Gdzie romański cios ściga się z gotycką cegłą, a fragment rzymskiego portyku z epoki Antoniuszy staje się tylko fragmentem większego założenia architektonicznego późniejszej o 1,5 tysiąca lat renesansowej kompozycji. Gdzie kipiący od bogactwa włoski barok zderza się z kostropatym i wolnym od jakichkolwiek estetycznych ambicji, ciężkim jak wiejska stodoła frontonem XIII-wiecznego kościoła franciszkanów w Arezzo.
Pamiętam ostatnie spotkanie z Wielkim Pisarzem, niedługo przed jego śmiercią. Był pewnie ostatni raz w ojczyźnie. Siedzieliśmy we trzech z Michałem Komarem w kawiarni Muzeum Narodowego w Warszawie. Spytałem go, dlaczego Włochy, a nie Paryż czy Monachium. Odpowiedział, że Włochy to nasza druga ojczyzna i wszystko, co ważne, jest stąd. Na dodatek w losach tego kraju zapisana jest niebywała inteligencja, a każde miejsce, każdy zaułek, każda ruina niesie z sobą niezwykłe historie. Należy tylko je odnaleźć, otworzyć i zamachnąć się piórem. Historia popłynie sama...
„Czy czytał pan moją Wieżę?". Cóż miałem powiedzieć? Trafił mnie jak sztychem arcymistrza w samo serce. Gdybym miał w ręku filiżankę kawy, niewątpliwie wylałbym ją jak sztubak na pogniecione spodnie. Nie odpowiedziałem. Może dlatego, że znałem jego opowiadanie na pamięć.
Wspominam Herlinga, spoglądając na zielone, uginające się od ciężaru upału wzgórza Toskanii. W tym roku temperatura nie rozpieszcza ani turystów, ani mieszkańców lokalnych miast i wiosek. Czterdzieści kilka stopni, dzień w dzień. Liście winogron pod wpływem upału zwijają się jak płatki cynamonowej kory w zabawne tulejki.
Castello di Cennina na wzgórzu tuż nad nami aż drży od pulsującego rytmem, bijącego serca ziemi. Jak wszystko wokół jest echem rzymsko-etruskiej przeszłości. Pamięta czasy epoki, kiedy rządzili tu Tyrreńczycy. Stworzyli dojrzałą cywilizację, ale nie wytrzymali konfrontacji z Grekami. Potem pożarł ich rosnący z roku na rok jak tkanka rakowa organizm agresywnego Lacjum. Etruskowie byli przez jakiś czas jeszcze rzymskimi królami, ale początek twardej republiki liczy się od dnia obalenia ostatniego z nich, mitycznego Tarkwiniusza. Od tego czasu ich cywilizacja poddała się Rzymowi. Zastanawiam się, czy w Castello di Cennina, gdyby zajrzeć głęboko w genetykę kamieni, bylibyśmy w stanie zobaczyć przeszłość. Zakutych w żelazo legionistów, którzy przychodzą pod te mury, by nigdy nie odejść? Grubo obutych rzymskich kupców, którzy przybyli tu tylko po to, by zabrać lokalnych chłopców na klepiska aren przeznaczonych dla gladiatorów?