Pisałam, że postronny obserwator, na przykład dziecko, może sądzić, że nasza flaga to obraz tęczy po prostu. Pisząc to, wiedziałam, że choćbym się nie wiem jak zastrzegała, że jestem osobą doświadczoną w walce o prawa mniejszości, powoływała na fakty i dokumenty, dla części czytających będę wrogiem LGBT i nie ma odwołania od tego wyroku. Gdyby został rzeczywiście spisany sądownie, to z pewnością od wrogości do LGBT sędzia przeszedłby do nietolerancji, do sytuacji ludzi homoseksualnych w naszym kraju, do przykładów prześladowań i agresji. I tak z osoby, która zabiera głos w sprawie zaburzonych podstaw państwa, zostałabym okrzyknięta zwolenniczką tępych agresorów.
Prawdę mówiąc, miałabym za swoje. Dlaczego? Bo tekst ten wrzuciłam bez wiedzy o toczących się właśnie napaściach w Białymstoku. Rzeczywiście niefortunnie. W takiej sytuacji trudno wdawać się w szczegółowe dywagacje, czym LGBT jest, a czym nie jest. Trzeba jednoznacznie potępiać zbirów i agresorów czy plakietki „Gazety Polskiej".
Co jednak doskwiera i zaburza tę jednoznaczność? Okres przedwyborczy. Podział opozycji, do której się zaliczam. Na tej glebie nagle wyrosła grupa lewicowych tenorów. Byli skrajnymi wrogami, zaiskrzyło i jest miłość. Czas przedwyborczy ma to do siebie, że ludzie się łączą i rozdzielają jak w „Śnie nocy letniej" Szekspira. Straszne wypadki białostockie podnoszą adrenalinę niezgody na nietolerancję, ale jednocześnie w ciągu kilku godzin nowa lewica zyskuje tyle, ile straciła przez miesiące. Nie można sobie wyobrazić lepszej kampanii niż ta budowana na ofiarach Marszu Równości.
I co teraz? Nie uczestniczysz w protestach pod tęczową flagą – milczysz w sprawie bestialstwa. Idziesz pod tęczowa flagą – popierasz czoło protestu, czyli Biedronia. Co mają teraz zrobić ci, którzy chcą być przeciw rodzącej się brunatnej Polsce, a nie chcą wspierać Wiosny Biedronia? W dyskusji na mojej stronie widać, jak ciężko prowadzić debatę na temat istoty LGBT. A już nie daj Boże, żeby połączyć ten skrót ze słowem „ideologia".
I tu zmierzam do sedna. Żeby dyskusja o LGBT mogła się oprzeć na prawdzie, powinny zabrać głos osoby tej orientacji seksualnej, które nie utożsamiają się z LGBT. Inaczej – te, którym bliższe są wartości prawicy, którym nie odpowiada kolorowa estetyka, a ich homoseksualizm łączy się z umiłowaniem klasycyzmu i wartości konserwatywnych. Kiedy popatrzymy na to od tej strony, zobaczymy wyraźny podział. LGBT to osoby jawnie homoseksualne, sceptycy to najczęściej ci, którzy nie mówią o swych preferencjach. Powodów jest wiele – religia, strach, chęć zachowania tajemnicy intymności, niezgoda na publiczne omawianie prywatnego życia.
Nawiasem mówiąc, pytano mnie wielokrotnie, dlaczego w książkach autobiograficznych nie opisałam tego, o czym niektórzy plotkują. Jak ta książka by się wtedy sprzedała! Nie opisałam, bo nie czuję takiej potrzeby. Bo intymne przeżycia są na tyle spełnioną i intensywną przygodą, że nie mam najmniejszej ochoty dzielenia się nią z innymi. Tak pewnie myśli wiele osób homoseksualnych. Podkreślają też, że nie są „gejami".
Wobec dziczejącego podziału na tych, co kochają, i tych, co nienawidzą mniejszości seksualnych, chyba zaczyna jednak kiełkować pytanie, czy to nie jest czas na otwarte włączenie się do dyskusji ze strony tych, którzy urodzeni z pociągiem do tej samej płci nie czują się tożsami z LGBT? Myślę tu o manifestacji oporu przeciw homofobii, z jednoczesnym wyjaśnieniem, czemu nie utożsamiają się z kulturą gejowską. Na to trzeba by pewnie wielkiej odwagi i odrzucenia swoich zasad.
Tak, marzy mi się dyskusja homoseksualisty z gejem. To jednak marzenie dosyć dalekie w szeregu marzeń. Pierwsze to równowaga klimatu, drugie to pokój, trzecie to Polska na demokratycznych fundamentach. I na tych fundamentach usiedliby do dyskusji ktoś „nieheteronormatywny" z kimś po prostu homoseksualnym. Takie marzenie.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
tel. 800 12 01 95