Jan Maciejewski: Dyktatura umarłych

Dlaczego zagadnienie z pozoru tak nudne, technokratyczne, jak ustrój państwa wzbudziło w Polsce tak ogromne emocje? Czy naprawdę utrzymanie równowagi między władzami wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą jest czymś, co spędza sen z powiek większości naszego społeczeństwa?

Publikacja: 21.07.2017 18:00

Jan Maciejewski: Dyktatura umarłych

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzinski

Całe to rozgorączkowanie bierze się z przekonania, że ustrój to tylko struktura, mechanizm. Tymczasem Monteskiusz, teoretyk będący najbardziej klasycznym z klasyków myśli o nowoczesnym państwie, pytał w swoich pracach nie tylko o naturę rządu – co definiuje monarchię, republikę czy tyranię. Interesowało go przede wszystkim coś wcześniejszego, bardziej fundamentalnego: co sprawia, że rząd działa tak, a nie inaczej.

Patrzył on na państwo nie jak na zimny, oderwany od życia i umysłów ludzi mechanizm. Porządek instytucjonalny wynikał według niego z ładu moralnego i psychologicznego, nie na odwrót. Monteskiusz próbował więc zdefiniować zasadę wprawiającą w ruch określone ustroje; zasadę, którą kierują się zarówno rządzący, jak i rządzeni. W monarchii miał być nią według niego honor, namiętność do wyróżniania się; w republice – cnota, miłość równości; z kolei w tyranii – lęk. Aby wyjaśnić gwałtowność sporu ustrojowego w Polsce, trzeba na niego spojrzeć właśnie z tej perspektywy. Zasadą, która wprawia już od kilku, a być może nawet kilkudziesięciu lat w ruch polską politykę, jest nieodbyta żałoba, nieprzepracowana strata, obecność w samym centrum polskiego sporu tysięcy niepochowanych zmarłych. Niepochowanych często nie tylko symbolicznie, ale i faktycznie.

Umarli, którzy nie zostają pogrzebani i konflikt polityczny, jaki wywołuje ten stan rzeczy, to topos obecny w kulturze europejskiej co najmniej od czasów „Antygony" Sofoklesa. Joan Ramon Resina napisał, odnosząc się do doświadczeń hiszpańskich i pamięci o ofiarach wojny domowej w latach 30. i 40., że zmarli, którym poprzez odpowiedni pogrzeb nie zapewni się przejścia do świata kultury, pozostają politycznie żywi. Nieoddanie należnej czci ciałom zmarłych uniemożliwia kultywowanie pamięci o nich w przestrzeni dostępnej dla wszystkich obywateli, w kulturze. Zrywa w ten sposób jedność i ciągłość między wspólnotą pokoleń przeszłych, obecnych i przyszłych, o której pisał Edmund Burke. Podważa w ten sposób fundament, na którym zbudowana jest cała wspólnota polityczna. Dariusz Karłowicz ma rację, pisząc w książce „Polska jako Jason Bourne", że do umarłych nie można chodzić jak do nieżywych, że trzeba czerpać z ich mądrości i doświadczenia. Jest to jednak możliwe tylko wtedy, gdy dopełni się wobec nich proces żałoby.

Polska historia w ostatnich stu latach jest tymczasem jednym wielkim ciągiem nieodbytej żałoby, pisana jest kolejnymi pokoleniami niepochowanych zmarłych. Od ofiar drugiej wojny światowej, Powstania Warszawskiego, Żołnierzy Wyklętych, o których pamięć starała się wymazać komunistyczna propaganda, aż do ofiar katastrofy smoleńskiej. Zwłaszcza w tym ostatnim wypadku obecność niepochowanych zmarłych w centrum politycznego sporu jest szczególnie jaskrawa. Ale również socjologiczny fenomen wykopalisk IPN na warszawskiej łączce, miejscu ekshumacji ofiar komunizmu, które odwiedzają nie tylko dziesiątki polityków, ale i tysiące zwykłych Polaków, pokazuje, jak wielkie znaczenie dla polskiej wspólnoty politycznej ma oddanie należnej czci ciałom umarłych.

Kiedy 25 października 2015 roku Jarosław Kaczyński wygłaszał przemówienie po ogłoszeniu zwycięstwa jego partii w wyborach parlamentarnych, poświęcił jego pierwszą i zarazem dłuższą część oddaniu hołdu ofiarom katastrofy w Smoleńsku. Nie można było oprzeć się w tamtej chwili myśli, że nie powinien być zmuszony tego robić. Że pamięć o ofiarach tamtej katastrofy powinna być już dawno dobrem całej wspólnoty politycznej. I dopóki zarówno oni, jak i wszyscy inni nasi zmarli nie zostaną pochowani, ich obecność będzie wprawiać nasze państwo w destrukcyjny ruch.

Całe to rozgorączkowanie bierze się z przekonania, że ustrój to tylko struktura, mechanizm. Tymczasem Monteskiusz, teoretyk będący najbardziej klasycznym z klasyków myśli o nowoczesnym państwie, pytał w swoich pracach nie tylko o naturę rządu – co definiuje monarchię, republikę czy tyranię. Interesowało go przede wszystkim coś wcześniejszego, bardziej fundamentalnego: co sprawia, że rząd działa tak, a nie inaczej.

Patrzył on na państwo nie jak na zimny, oderwany od życia i umysłów ludzi mechanizm. Porządek instytucjonalny wynikał według niego z ładu moralnego i psychologicznego, nie na odwrót. Monteskiusz próbował więc zdefiniować zasadę wprawiającą w ruch określone ustroje; zasadę, którą kierują się zarówno rządzący, jak i rządzeni. W monarchii miał być nią według niego honor, namiętność do wyróżniania się; w republice – cnota, miłość równości; z kolei w tyranii – lęk. Aby wyjaśnić gwałtowność sporu ustrojowego w Polsce, trzeba na niego spojrzeć właśnie z tej perspektywy. Zasadą, która wprawia już od kilku, a być może nawet kilkudziesięciu lat w ruch polską politykę, jest nieodbyta żałoba, nieprzepracowana strata, obecność w samym centrum polskiego sporu tysięcy niepochowanych zmarłych. Niepochowanych często nie tylko symbolicznie, ale i faktycznie.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów