Reżyser, który dał światu już niejedną ekranową kobietę morderczynię, by wspomnieć o kultowej „Nikicie" czy niedawnej „Lucy", przenosi widza do lat 90., czyli do okresu swej twórczej świetności, z czasem jednak zaczyna tak żonglować płaszczyznami czasowymi, że nie sposób nadążyć za akcją i pomysłami reżysera.

Anna (Sasha Luss, której występ jest skrajnie rozleniwiony i pozbawiony życia), chcąc uciec od nędznego losu, staje się bezwzględną maszynką do zabijania działającą pod przykrywką modelki. W pewnym momencie zorientuje się jednak, że najbardziej zależy jej na wolności. Dziewczyna ma już po dziurki w nosie tego, co robi. Nie dręczą jej wyrzuty sumienia. Bynajmniej – ona jest po prostu zmęczona dwoma etatami.

Besson, zaliczywszy spektakularną porażkę tytułem „Valerian i Miasto Tysiąca Planet" (2017), wraca na ziemię i nieco bezpieczniejszy grunt kina sensacyjnego. Tu niestety jedynie powiela własne pomysły sprzed kilku dekad, ale także marnuje wszystko to, co udało się osiągnąć późniejszym twórcom, dla których był przecież inspiracją. Nie ma więc mowy o feministycznym sznycie – siła i niezależność jego bohaterki wydają się pozorne. W gruncie rzeczy kobieta jest fetyszyzowana i sprowadzona do roli obiektu, którym rządzi męskie spojrzenie, przez co film ogląda się niczym reklamę drogich perfum, co jakiś czas mieszającą się z nieudolnie zainscenizowanymi sekwencjami walk. W sam raz na nocny seans w telewizji.

„Anna", reż. Luc Besson, dystr. Monolith Films

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95