Czy można otrąbić przegłosowanie w Sejmie Lidii Staroń zgłaszanej przez PiS na rzecznika praw obywatelskich jako sukces Jarosława Kaczyńskiego? Tak to prawda, udało mu się wygrać, bo posłowie Konfederacji się podzielili, większość z nich bardziej chciała zaszkodzić kandydatowi „zjednoczonej opozycji" Marcinowi Wiąckowi niż senator Staroń.
Choć traktowano to głosowanie jako test, jego wynik nie jest jednak dowodem na nic trwałego. W głosowaniach nad kwestiami merytorycznymi Konfederacja nie przejdzie przecież nagle na stronę rządu. A dziewięcioro posłów Porozumienia Jarosława Gowina, którzy poparli Wiącka, nie kieruje się już, jak widać, trwale lojalnością wobec Zjednoczonej Prawicy jako wspólnego projektu.
Rząd Morawieckiego bezpiecznej większości nie ma i nie wiadomo, czy będzie miał. I to wydaje się dla rządzących dużo groźniejsze niż przegrane wybory na prezydenta Rzeszowa, bo przecież w tym mieście prawica nigdy nie rządziła.
Wątpliwe zresztą, aby Lidia Staroń zdołała ostatecznie uzyskać większość w Senacie, na który teraz przychodzi kolej w procedurze wyboru rzecznika praw obywatelskich (przeciw kandydaturze głosowało 51 senatorów - red.). Oczywiście, obsada urzędu RPO nie jest dla PiS kluczową sprawą. A jednak w tej zagmatwanej historii szukaliśmy sygnału, a może nawet symbolu politycznej zmiany. Dostaliśmy jeszcze mniej jasności niż przed tygodniem lub miesiącem.
Kryzys systemu
Może bardziej symboliczne będzie kolejne głosowanie na kolejnym posiedzeniu Sejmu. Chodzi o próbę odwołania Ryszarda Terleckiego z funkcji wicemarszałka Sejmu. Trzeba przyznać, że ekscentryczny, pozujący na abnegackiego gbura polityk PiS postawił na ryzyko. Mógł korzystać z osłony marszałek Elżbiety Witek, która miała możliwości prawne, aby ten wniosek blokować. Nie chciał. Ta wielkopańska dezynwoltura może drogo kosztować nie jego samego, ale cały obóz. Zwartość w sprawach personalnych to najpewniejszy test na to, czy on nadal jest skuteczny. Jeśli nie umie obronić własnych ludzi, pokazuje własną bezsilność.