Repatrianci przez Pułtusk do nowego życia

W ośrodku adaptacyjnym w Pułtusku 130 repatriantów szykuje się do nowego życia w Polsce po przyjeździe z Kazachstanu. Tak jak ich przodkowie wywiezieni z Kresów zaczynali wszystko od zera w stepie, również oni opuścili swe domy i wyruszyli w podróż, zaczynając życie od nowa. Pandemia koronawirusa niestety wydłuży ich powrót.

Publikacja: 01.05.2020 18:00

Jedną z repatriantek w Ośrodku Adaptacyjnym jest Galina Doberczak, od niedawna Halina. Gdy pandemia

Jedną z repatriantek w Ośrodku Adaptacyjnym jest Galina Doberczak, od niedawna Halina. Gdy pandemia ustanie zamieszka u swojej córki na Śląsku

Foto: Archiwum autorki

Jeszcze kilka tygodni temu nazywała się Jewgienija Siedleckaja i mieszkała w północnym Kazachstanie. Teraz będzie Eugenia Siedlecka. – My tacy szczęśliwi! Spełniły się marzenia naszych tatków, mam i dziadków wywiezionych spod Kamieńca Podolskiego, którzy całe życie marzyli o powrocie do Polski! – mówi ze śpiewnym akcentem, mieszanką polskiego, rosyjskiego, białoruskiego. Ma 6 dzieci i 13 wnuków, wszyscy już w Polsce; ona zamieszka z synem w Wieliszewie koło Słupska.

– Ja też już nie będę się nazywać Galina, tylko Halina – wtóruje jej radośnie ładna brunetka Galina Doberczak, która również ma korzenie na Kresach. Na razie chce zatrzymać się u córki na Śląsku.

Obydwie czują się, jakby urodziły się na nowo. Podobnie jak wszyscy ze 130-osobowej grupy rodaków z Kazachstanu, która przebywa obecnie w Ośrodku Adaptacyjnym w Pułtusku. Mieszkają w dwóch obiektach Domu Polonii: w stanicy wodnej i w budynku Kasztel (dwugwiazdkowych), chodzą na posiłki i zajęcia edukacyjne do Zamku (niegdyś biskupów płockich). Chwalą warunki, kuchnię i opiekę. Są już po kursie języka polskiego i kończą zajęcia zawodowe: z podstaw księgowości, obsługi komputera, fryzjerstwa, manicure, florystyki, kurs kierowcy, spawacza, operatora wózków widłowych, kucharza. Po nich otrzymują certyfikat.

– Są zdyscyplinowani i pracowici, ale najtrudniej jest z językiem. Dorosłym, bo dzieci uczą się szybko i radzą sobie w szkole doskonale – mówi dyrektor Domu Polonii w Pułtusku Michał Kisiel, który teraz pełni dwie funkcje, bo kieruje też Ośrodkiem Adaptacyjnym w Pułtusku.

Nawet piąte pokolenie

Ośrodek Adaptacyjny w Pułtusku jest jednostką Stowarzyszenia „Wspólnota Polska". Dysponuje 140 miejscami. Istnieje czwarty rok, powstał na mocy znowelizowanej w 2017 r. ustawy o repatriacji. Drugi ośrodek utworzono w Środzie Wielkopolskiej. Rząd Beaty Szydło postanowił przyśpieszyć sprowadzenie zesłańców z byłych azjatyckich republik radzieckich, bo pierwotna wersja ustawy o repatriacji z 2000 r. tego nie gwarantowała. Do 2017 r. przybywało rocznie zaledwie po 150 osób, głównie sprowadzanych przez samorządy w ramach łączenia rodzin. Po przełomowych zmianach w ustawie z 2017 r. do ojczyzny wraca co roku średnio 722 polskich zesłańców oraz ich potomków – głównie z Kazachstanu, ale też z Armenii, Azerbejdżanu, Gruzji, Kirgizji, Tadżykistanu, Turkmenistanu, Uzbekistanu i azjatyckiej części Federacji Rosyjskiej. Nowe przepisy ułatwiają sprowadzenie repatriantów pod względem formalnym (także rodzin mieszanych) i zwiększają pomoc finansową, gwarantując środki na mieszkanie, zagospodarowanie, kształcenie.

– W kolejce na powrót czeka dziś 5 tys. osób i wciąż przybywa zgłoszeń – mówi prezes Związku Repatriantów RP Aleksandra Ślusarek, która codziennie odbiera prośby zesłańców i ich rodzin o umożliwienie im powrotu.

Ośrodek Adaptacyjny w Pułtusku przyjął od 2017 r. 688 rodaków, obecnie gości już piątą grupę: 132 osoby, w tym 40 dzieci. Pobyt trwa od trzech do sześciu miesięcy, finansuje go polski rząd.

– Obecny projekt repatriacji jest świetny, choć bardzo spóźniony. Niemcy czy Czesi już dawno sprowadzili rodaków z zesłania. To nasz narodowy obowiązek, zadośćuczynienie za krzywdy, jakich doznali deportowani przez Stalina – mówi Krzysztof Łachmański, wiceprezes Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska", jednocześnie prezes oddziału północno-mazowieckiego tej organizacji i dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4 im. Ireny Szewińskiej w Pułtusku, gdzie kształcą się dzieci repatriantów. – Są bardzo zdolne – podkreśla.

Dyrektor Domu Polonii w Pułtusku Michał Kisiel traktuje pomoc repatriantom jak misję. W 1990 r. uczestniczył w przyjęciu na Boże Narodzenie pierwszej polskiej grupy z Kazachstanu. – Cieszę się, że po 30 latach możemy im w końcu odpowiednio pomóc, choć obecna repatriacja dotyczy już trzeciego, czwartego i piątego pokolenia – podkreśla.

Za karę, że nie podobał się komunizm

Deportacje ludności polskiej, która znalazła się na ziemiach przypadających sowieckiej Rosji na mocy traktatu ryskiego z 1921 r., były tylko jednym z elementów bolszewickich represji. Stalin przyjął szerszy plan sowietyzacji i pozbycia się ok. 2 mln Polaków jako „polskiego kontrrewolucyjnego elementu nacjonalistycznego". Na przygranicznych terenach z Polską komuniści powołali najpierw polskie rejony autonomiczne: Marchlewszczyznę (w obwodzie wołyńskim Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w 1925 r.) i Dzierżyńszczyznę (w obwodzie mińskim Białoruskiej SRR w 1932 r.), gdzie poddawano Polaków silnej sowietyzacji. Kiedy eksperyment się nie udał (nie stały się one zalążkiem Polskiej Republiki Rad), rejony zlikwidowano i rozpętano antypolską nagonkę.

Zamknięto polskie szkoły, instytucje kultury, prasę, kościoły, mordowano i zsyłano do gułagów księży, wprowadzano kolektywizację i zabójcze kontyngenty płodów rolnych. Wobec oporu ludności komuniści wprowadzili terror i wywołali Hołodomor, czyli Wielki Głód, który tylko na Ukrainie spowodował w latach 1932–1933 śmierć kilku milionów ludzi, w tym tysięcy Polaków. Ludność polską Stalin poddał szczególnym represjom – postanowił fizycznie ją zlikwidować, aby dokonać ostatecznej depolonizacji Kresów. W latach 1930–1933 część Polaków została wysiedlona w ramach „likwidacji kułactwa jako klasy". Wyraźnie etniczny i antypolski charakter miały kolejne deportacje: na wschodnią Ukrainę (1935) i do Kazachstanu (1936).

Zsyłki z terenu Ukraińskiej SRR do Kazachstanu przeprowadzono wiosną i jesienią 1936 r., w ramach operacji „oczyszczenia" pasa przygranicznego z „polsko-niemieckiego elementu nacjonalistycznego". Szacuje się, że deportowano wówczas 15–20 tys. rodzin, czyli ok. 100 tys. Polaków. Do Kazachstanu zesłano także 10 tys. Niemców, ale większość ich potomków powróciła do swej ojczyzny pod koniec XX wieku.

Wysiedlenia w 1936 r. przebiegały różnie. Dla niektórych polskich i niemieckich gospodarzy sowieckie władze przeznaczyły specjalną rolę – mieli zakładać w szczerym stepie kołchozy i sowchozy. Wyznaczone do przesiedleń rodziny informowano wówczas wcześniej, dając im czas na przygotowanie się do deportacji. Pozwalano zabrać ze sobą część dobytku, nawet narzędzia rolnicze i bydło. Przeważnie jednak NKWD pojawiało się w domach niespodziewanie, w nocy, informując o natychmiastowym wysiedleniu i pozostawiając rodzinom niewiele czasu na spakowanie się. Pozostawiony majątek (ziemię, nieruchomości, sprzęt rolniczy, zwierzęta hodowlane) przejmowało NKWD, sprowadzając w te miejsca Ukraińców. Wbrew propagandowym zapewnieniom władza nie przygotowała przesiedleńcom godziwych warunków, ani do życia, ani do pracy. Obecni w Pułtusku znają je tylko z opowiadań dziadków i rodziców. Szacuje się, że co dziesiąty zesłaniec zmarł w drodze, a jedna trzecia już podczas pierwszej zimy 1936/1937, kiedy panowały 40-stopniowe mrozy.

– Rodziców mojej mamy wysadzono z dziećmi po miesiącu morderczej podróży koleją w bydlęcych wagonach na pustkowiu, na punkcie numer dziewięć, czyli tzw. toczce dziewiątej. Zakładali tam kołchoz Nowa Brzozówka – opowiada Galina Schabikowskaja, rocznik 1952. – Najpierw mieszkali w namiotach, potem ryli w stepie ziemianki, a później budowali lepianki. Ogrzewano się kiziakami, czyli suchymi odchodami zwierzęcymi. Aby zdobyć żywność, sprzedawali okolicznym Kazachom przywiezione ubrania, pościel, drobne sprzęty. Z trzynaściorga rodzeństwa mojej mamy przeżyły tylko cztery siostry – wspomina. Ona w Kazachstanie ukończyła technikum pedagogiczne i była wychowawczynią w przedszkolu.

Cudowne rozmnożenie ryb

Każdy z repatriantów to osobna historia. Galina Schabikowskaja należy do pierwszego pokolenia zesłańców, które przyszło na świat w Kazachstanie. Teraz będzie się nazywać Halina Schabikowska. Z radością wraca do ojczyzny przodków. Jej rodzice urodzili się na Ukrainie, ojciec w obwodzie chmielnickim, matka w żytomierskim i w dzieciństwie doświadczyli trudów zsyłki i życia na stepie. Ojciec pracował w kołchozie jako kombajnista, matka zajmowała się domem. Mieli pięcioro dzieci, ale dwoje zmarło. Galina Schabikowskaja ma trzy córki: jedna mieszka w Sankt Petersburgu, druga w Kazachstanie, a trzecia, Julia Andronik, wraz z mężem i dwojgiem dzieci przyjechała z nią do ośrodka w Pułtusku.

– Urodziłam się w 1981 r. w Czkałowie – opowiada Julia Andronik. Jeszcze nie wie, gdzie będę w Polsce mieszkać. – Czkałów to wieś założona w 1936 r. przez zesłańców, też jako tzw. toczka. Do dziś większość mieszkańców to Polacy, a ślady i pamiątki zesłańców można oglądać w Domu Kultury Polskiej. Mieści się tam biblioteka i odbywają się zajęcia z języka polskiego. W Czkałowie Polacy zbudowali też kościół.

W prymitywnych warunkach na stepie polscy wygnańcy mieszkali niemalże do lat 60. XX wieku. Powoli żyło się im coraz lepiej, przyzwyczajali się do surowego klimatu i wschodniej egzotyki. Kawałki stepu przysposobili na działki, aby mieć coś swojego: mleko, mięso, warzywa, kwiaty. Zaczęły powstawać sioła i osady, często nadawano im nazwy z ich rodzinnych stron: Jasna Polana, Nowa Brzozówka, Zielony Gaj. Pustkowia Polacy zamienili z czasem w kwitnącą krainę. Współtworzyli też liczne świątynie na czele z Narodowym Sanktuarium Królowej Pokoju, nazywanym Gwiazdą Kazachstanu, w wiosce Oziornoje założonej przez polskich zesłańców z 1936 r. Przez 12 lat mieszkała w niej Galina Doberczak, która opowiada o tym z przejęciem: – Zimą na przełomie lat 1940 i 1941 nastał głód. Zesłańcy polscy modlili się więc o ratunek do Najświętszej Maryi Panny. I w uroczystość Zwiastowania, 25 marca 1941 r., woda wypełniła podczas roztopów obszar wyschniętego jeziora i pojawiło się w nim mnóstwo ryb. Uratowały one wielu od śmierci głodowej, bo i Kazachowie przyjeżdżali tam łowić ryby i karmić swoje dzieci. Później jezioro wielokrotnie wypełniało się na wiosnę wodą, ale nigdy nie pojawiło się w nim już tyle ryb. To był cud! Oziornoje jest dziś miejscem pielgrzymek.

Wiara podtrzymywała polskość

W Kazachstanie Polacy zdołali zachować nie tylko wiarę, ale też tradycję i kulturę. Wciąż na północy kraju można spotkać bożonarodzeniowy opłatek i kolędy, ostatkowe pączki i faworki czy wielkanocne kraszanki. Gorzej jest z językiem. Komuniści zakazali jego używania, więc nawet matki starały się nie mówić przy dzieciach po polsku, aby nie miały problemów w kazachskich szkołach.

– Ale nocami, przy zasłoniętych oknach, my się modlili zawsze po polsku. Do dziś pacierz po polsku odmawiają nawet ci, którzy nie znają języka ojców – przekonuje Wiktoria Chrzanowska, z domu Biegus, rocznik 1942, jedna z najstarszych w grupie. Jej rodzice urodzili się jeszcze w Kamieńcu Podolskim. Pamięta, jak opowiadali o Polsce i jak marzyli o niej. Musieli tworzyć kołchoz Biełojarka, gdzie ona potem była przez 32 lata księgową. W Kazachstanie pozostawiła groby dziadków i rodziców oraz jednej z dwóch córek. Z drugą teraz przyjechała do Polski. W Środzie Wielkopolskiej, gdzie chce zamieszkać, osiedliło się dwoje jej wnucząt i narodził się już pierwszy prawnuczek.

Z kolei Antonina Grabowska zostawiła w Kazachstanie całą rodzinę. Po ukończeniu polonistyki na uniwersytetach w Kazachstanie i w Lublinie przez 15 lat nauczała w Szczucińsku. W grudniu 2016 r. przyjechała do Pułtuska z pierwszą grupą repatriantów i już została. Stała się etatową „opiekunką" w Ośrodku Adaptacyjnym.

– Dziś mam w Polsce przyjaciół z Kazachstanu, pracę i już nie wiem, gdzie moja ojczyzna – wzdycha Antonina Grabowska, która z repatriantami przeżywa ich radości i smutki. Zna doskonale historię deportacji: – Przez wiarę, przez modlitewniki zesłańcy zachowali język. Ksiądz był jeden na okolicę i nocami chodził po domach. Potajemnie spowiadał, chrzcił, udzielał ślubów. Duszpasterską posługę w czasach komunizmu pełniło w Kazachstanie kilku niezłomnych księży, Władysław Bukowiński, nazywany „apostołem Kazachstanu", ks. Jan Kuczyński czy ks. Bronisław Drzepecki – wymienia.

Wiara i modlitwa, które na zesłaniu dodawały sił, by przetrwać, są i dziś ważne dla wielu repatriantów. Duchową opiekę zapewnia im ks. Jarosław Bukowski, proboszcz parafii Smogorzewo pod Pułtuskiem.

– Repatrianci z Kazachstanu nigdy nie są jednolitą grupą. Zawsze są katolicy, prawosławni, muzułmanie i wielu niewierzących. Każda rodzina to inny układ – opowiada ks. Bukowski. – Potomkowie zesłańców polskich często nie mogli swojej wiary praktykować, bo na niedzielną mszę świętą musieli jechać nawet siedem godzin w jedną stronę. Teraz często udzielam im kilku sakramentów naraz: chrztu, pierwszej komunii, bierzmowania i ślubu. Ochrzciłem już ponad 30 osób, mieli od 6 do 67 lat – opowiada kapłan, który rozumie Wschód, bo był duszpasterzem w Rosji.

Trzeba czekać jeszcze dłużej

Repatrianci przebywający w Pułtusku wyrabiają obecnie nowe dokumenty oraz poszukują mieszkań i pracy. Mieszkańcy miasta i okolic przyjęli ich ciepło. Pomagają ich dzieciom w zakupie przyborów szkolnych, przekazują im używane rowery, zapraszają na wycieczki. Z pracą przed pandemią nie było problemu, zwłaszcza że pracodawca, który zatrudni repatrianta przez dwa lata, jest zwolniony ze składek ZUS. Ponadto może otrzymać z urzędu pracy kwotę 42 tys. zł na jego adaptację zawodową (kursy, szkolenia). Starsi repatrianci dostają emerytury, rodzice 500+, a dzieci mogą się uczyć w polskich szkołach. Po przekroczeniu granicy stają się bowiem obywatelami RP i należą im się wszystkie świadczenia.

– W Pułtusku jest kilka zakładów pracy zainteresowanych repatriantami. Kilkanaście rodzin z Kazachstanu podjęło pracę, nabyło mieszkania i osiedliło się już nad Narwią – dyrektor Michał Kisiel podkreśla, że nowa ustawa pomaga im w kupnie mieszkania i urządzeniu się. – Każdy repatriant otrzymuje po 25 tys. zł na osobę – wylicza – ponadto każda rodzina dostaje 25 tys. zł na zakup mieszkania, czyli w przypadku małżeństwa z dwojgiem dzieci jest to suma 125 tys. zł. Dochodzi jeszcze po 9 tys. zł na osobę na zagospodarowanie i 4 tys. zł na każde dziecko uczące się w szkole. W Pułtusku kwota ta wystarcza na zakup mieszkania z rynku wtórnego. Repatrianci mogą też wynająć lokum (miesięczny czynsz 300 zł na członka rodziny). Czuwa nad tym Departament Obywatelski ds. Repatriacji z MSWiA na czele z dyrektorem Markiem Zielińskim, bo wszelkie transakcje odbywają się pod kontrolą państwa. Jak poinformowało ministerstwo, w celu sfinansowania zadań wynikających z ustawy o repatriacji co roku w ustawie budżetowej tworzona jest rezerwa „Pomoc dla repatriantów". W 2015 r. było to 14 mln zł, w 2016 i 2017 r. – po 30 mln zł, w 2018 r. – 50,5 mln zł, aby w 2019 r. wzrosnąć do 58 mln zł. W ramach repatriacji od 2001 r. do grudnia 2019 r. osiedliło się w Polsce 7696 rodaków.

Pandemia koronowirusa zrodziła wiele problemów. Michał Kisiel złożył już do rządu pismo o przedłużenie pobytu obecnej grupy w ośrodku, bo wprowadzone rygory uniemożliwiają repatriantom szukanie pracy i mieszkań. Mają trudności nawet z odebraniem dowodów osobistych, bo nieczynne są urzędy. W obawie przed infekcją nie mogą opuszczać Domu Polonii. – Ogromnie to przeżywają, bo na wyjazd do wyśnionej ojczyzny czekali wiele lat – mówi Antonina Grabowska. Nawet Wielkanoc nie była tak radosna. Bez rezurekcji w kościele, bez malowania pisanek, choć ośrodek przygotował rodzinom koszyki wielkanocne i śniadanie.

– Nasi przodkowie ponad 80 lat temu musieli zostawić wszystko na Kresach. My porzuciliśmy cały swój świat w Kazachstanie i podobnie jak oni zaczynamy życie od nowa. Na starcie mamy pandemię i nie wiadomo, co nas czeka – martwią się repatrianci w swoim pierwszym domu, w Pułtusku, gdzie 12 maja mają oficjalnie zakończyć swój pobyt.

Jeszcze kilka tygodni temu nazywała się Jewgienija Siedleckaja i mieszkała w północnym Kazachstanie. Teraz będzie Eugenia Siedlecka. – My tacy szczęśliwi! Spełniły się marzenia naszych tatków, mam i dziadków wywiezionych spod Kamieńca Podolskiego, którzy całe życie marzyli o powrocie do Polski! – mówi ze śpiewnym akcentem, mieszanką polskiego, rosyjskiego, białoruskiego. Ma 6 dzieci i 13 wnuków, wszyscy już w Polsce; ona zamieszka z synem w Wieliszewie koło Słupska.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Żadnych czułych gestów
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy