Starość według Freuda

Świat jest zaszokowany obrazami ciężarówek wywożących trumny ze zwłokami starych, samotnych ludzi z włoskiego Bergamo. Świat ze smutkiem przygląda się umierającym jak muchy pensjonariuszom domów spokojnej starości w Niemczech, Belgii i na całym Zachodzie. Świat płacze nad losem zostawionych samym sobie starców na Manhattanie, którym nie ma kto przynieść zakupów czy lekarstw, mimo że żyją w najzamożniejszym mieście świata, w lokalach wartych fortunę.

Aktualizacja: 17.04.2020 23:10 Publikacja: 17.04.2020 18:45

Starość według Freuda

Foto: AFP

Świat płacze, bo to łatwe, zdecydowanie łatwiejsze od wymyślenia jakiegoś panaceum, systemu, który zatrzymałby to masowe wymieranie. A może nie ma takiej potrzeby? Słyszę zewsząd, że epidemia ma charakter eliminujący; wyręcza Pana Boga w rozwiązaniu problemu przeludnienia i robi to ścieżką darwinowską (swoją drogą, jak można godzić Jednego z drugim) – na swoje ofiary wybiera najsłabszych. A najsłabsi są ci, którzy już swoje przeszli. Choroby, klęski psychiczne, alkoholizm, fizyczne urazy czy zwykła apatia zdążyły na tyle osłabić ich odporność, że są dla wirusa łatwym żerem. I równie łatwymi ofiarami.

Może więc nie ma sensu ich ratować? Może dzieje się po prostu w przyspieszonym tempie to, co i tak musiałoby się wydarzyć? A zatem walka o ich życie nie ma sensu? Żart, oczywiście, bezmyślny, okrutny żart, bo wystarczy przecież postawić na miejscu anonimowych statystów osoby, które kochamy, i cała argumentacja obumiera. Nie logika, ta jest brutalnie niezmienna. Argumentacja, coś, co musi wyjść z mózgu i przejść przez usta. Wciąż nie potrafimy się godzić z odejściem najbliższych. To dobrze, bo mamy dowód, że wciąż jesteśmy ludźmi.

Ale czy będziemy nimi za chwilę, po pandemii? Czy nie odmieni ona świata ludzkiej wrażliwości? Niestety, widzę takie ryzyko. Ta śmierć ludzi starych, na którą coraz łatwiej się godzimy, to powolne konanie, obok którego przechodzimy coraz bardziej obojętnie, ta samotność człowieczej dojrzałości wobec potęgi śmierci to początek desakralizacji starości. To się właśnie wydarza, i to za sprawą nas samych, tak jak wcześniej zdążyliśmy już zdesakralizować ludzkie ciało, przyrodę czy samego Boga. Odebraliśmy im stygmat świętości, czyli powagi, istotności, autorytetu. Czy to aby nie kolejny krok w stronę samounicestwienia?

Człowiek, któremu daleko było do religii, Zygmunt Freud, w pracy „Totem i tabu" wiązał koncept boga jako siły wyższej ze starością, ojcostwem czy – szerzej – rodzicielstwem. Bóg według Freuda to nic innego jak obraz ojca, wobec którego dziecko odczuwa zarówno lęk, jak i miłość. W życiu człowieka dojrzałego kontynuacją tych uczuć jest religia i zakorzeniona w niej kultura. W ten sposób wyobrażenie ojca ewoluuje w wyobrażenie Boga. Bóg jest według Freuda „wywyższonym ojcem", „podobizną ojca", „sublimacją ojca". Bóg to zarazem dojrzałość, czyli wiedza, czyli doświadczenie.

I rzeczywiście, niewiele jest w historii kultur, w których nie szanowano tej jednoznaczności: starość – wiedza – doświadczenie. To istotna wartość w judaizmie, gdzie status patriarchy i proroka ewidentnie góruje nad resztą społeczności, czy w chrześcijaństwie, które dziedziczy ten aksjomat nie tylko po Starym Zakonie, ale też po cywilizacji rzymskiej. Byliśmy i – ciągle w to wierzę – wciąż jesteśmy dziedzicami tego porządku. Gdyby nie on, nigdy nie doszłoby do zawiązania się cywilizacji wolności, którą tak bardzo sobie cenimy i w której wciąż żyjemy.

Ale nie można nie dostrzegać gróźb. Powolny proces rozpadu tradycji dzieje się na naszych oczach. Zbyt łatwo godzimy się na odbieranie nam wszystkiego, co było istotne dla człowieczeństwa, tak jak je wciąż rozumiemy. Nowoczesność przecina kulturowe i religijne korzenie. Oducza nas szacunku dla Boga, ludzkiego ciała, życia, nas samych. Desakralizacja starości to kolejny krok. Krok na ścieżce, która – choć wydaje nam się znana – nie wiadomo dokąd prowadzi.

Świat płacze, bo to łatwe, zdecydowanie łatwiejsze od wymyślenia jakiegoś panaceum, systemu, który zatrzymałby to masowe wymieranie. A może nie ma takiej potrzeby? Słyszę zewsząd, że epidemia ma charakter eliminujący; wyręcza Pana Boga w rozwiązaniu problemu przeludnienia i robi to ścieżką darwinowską (swoją drogą, jak można godzić Jednego z drugim) – na swoje ofiary wybiera najsłabszych. A najsłabsi są ci, którzy już swoje przeszli. Choroby, klęski psychiczne, alkoholizm, fizyczne urazy czy zwykła apatia zdążyły na tyle osłabić ich odporność, że są dla wirusa łatwym żerem. I równie łatwymi ofiarami.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów