Świat płacze, bo to łatwe, zdecydowanie łatwiejsze od wymyślenia jakiegoś panaceum, systemu, który zatrzymałby to masowe wymieranie. A może nie ma takiej potrzeby? Słyszę zewsząd, że epidemia ma charakter eliminujący; wyręcza Pana Boga w rozwiązaniu problemu przeludnienia i robi to ścieżką darwinowską (swoją drogą, jak można godzić Jednego z drugim) – na swoje ofiary wybiera najsłabszych. A najsłabsi są ci, którzy już swoje przeszli. Choroby, klęski psychiczne, alkoholizm, fizyczne urazy czy zwykła apatia zdążyły na tyle osłabić ich odporność, że są dla wirusa łatwym żerem. I równie łatwymi ofiarami.
Może więc nie ma sensu ich ratować? Może dzieje się po prostu w przyspieszonym tempie to, co i tak musiałoby się wydarzyć? A zatem walka o ich życie nie ma sensu? Żart, oczywiście, bezmyślny, okrutny żart, bo wystarczy przecież postawić na miejscu anonimowych statystów osoby, które kochamy, i cała argumentacja obumiera. Nie logika, ta jest brutalnie niezmienna. Argumentacja, coś, co musi wyjść z mózgu i przejść przez usta. Wciąż nie potrafimy się godzić z odejściem najbliższych. To dobrze, bo mamy dowód, że wciąż jesteśmy ludźmi.
Ale czy będziemy nimi za chwilę, po pandemii? Czy nie odmieni ona świata ludzkiej wrażliwości? Niestety, widzę takie ryzyko. Ta śmierć ludzi starych, na którą coraz łatwiej się godzimy, to powolne konanie, obok którego przechodzimy coraz bardziej obojętnie, ta samotność człowieczej dojrzałości wobec potęgi śmierci to początek desakralizacji starości. To się właśnie wydarza, i to za sprawą nas samych, tak jak wcześniej zdążyliśmy już zdesakralizować ludzkie ciało, przyrodę czy samego Boga. Odebraliśmy im stygmat świętości, czyli powagi, istotności, autorytetu. Czy to aby nie kolejny krok w stronę samounicestwienia?
Człowiek, któremu daleko było do religii, Zygmunt Freud, w pracy „Totem i tabu" wiązał koncept boga jako siły wyższej ze starością, ojcostwem czy – szerzej – rodzicielstwem. Bóg według Freuda to nic innego jak obraz ojca, wobec którego dziecko odczuwa zarówno lęk, jak i miłość. W życiu człowieka dojrzałego kontynuacją tych uczuć jest religia i zakorzeniona w niej kultura. W ten sposób wyobrażenie ojca ewoluuje w wyobrażenie Boga. Bóg jest według Freuda „wywyższonym ojcem", „podobizną ojca", „sublimacją ojca". Bóg to zarazem dojrzałość, czyli wiedza, czyli doświadczenie.