Zastanawiam się więc, czy ważą rację za i przeciw i po długim rozważeniu podejmują stosowne kroki. Taka analiza powinna wyglądać z grubsza tak: TikTok to niezwykle popularne medium społecznościowe wśród młodzieży. Do grudnia liczba użytkowników serwisu, na którym celebryci i gimnazjaliści wrzucają 20-sekundowe filmiki, przekroczyła miliard. Napisałem gimnazjaliści celowo, bo choć rządząca Zjednoczona Prawica zlikwidowała gimnazja, to jednak gimnazjaliści pozostali jako kulturalno-intelektualna forma istnienia.
Większość polskich użytkowników TikToka ma 13–15 lat. Tak zwani młodzi dorośli, czyli ci, którzy osiągnęli pełnoletniość, to (według badań z ubiegłego roku) zaledwie kilka procent użytkowników. Można zrozumieć chęć dotarcia do młodych wyborców, ale pod warunkiem, że są wyborcami. Tyle że głosować w Polsce może osoba, która ukończyła 18 lat. Zysk może więc okazać się mniejszy, niż się wydaje, zwłaszcza jeśli polityk – szczególnie zajmujący ważne stanowisko, jak na przykład prezydent Polski – by trafić do młodzieży, będzie musiał infantylizować swój polityczny przekaz.
Ale znacznie poważniejsze ryzyko wiąże się z tym, że TikTok należy do chińskiej firmy i chińskie władze – o czym zresztą pisałem już w „Plusie Minusie" – nie marnują okazji do tego, by wykorzystywać tego typu narzędzia w celach uprawiania swojej propagandy. Podczas protestów w Hongkongu zachodnie media opisywały, jak znikają nagrania z pacyfikacji protestujących, którzy relacjonowali na tym serwisie na żywo wydarzenia polityczne. Firmie zarzucano również cenzurowanie treści dotyczących m.in. wydarzeń na placu Tiananmen, sytuacji Ujgurów, aż po losy prześladowanej przez władze sekty Falun Gong.