Plus Minus: Jesienią zobaczymy pana najnowszy film „Eter". Główna postać, lekarz sprzed I wojny światowej, uwielbia naukowe eksperymenty. A równocześnie można by rzec, że zaprzedaje duszę diabłu. Zapuścił się pan w metafizykę w chrześcijańskim duchu. To film przeciw duchowi czasów.
Mogę się tylko cieszyć, że udaje mi się mówić własnym głosem. Czy to okaże się potrzebne, ciężko mi osądzać. Przy poprzednim filmie „Obce ciało" (bohaterem jest Włoch pracujący w Polsce w korporacji, prześladowany przez feministki z powodu wierności katolickim zasadom – red.) spotkałem się z wojującym ostracyzmem. Najgorsze więc chyba przeżyłem. Dotknąłem myśli, które ktoś uznał za niepożądane. To chyba moja romantyczna misja, by iść pod prąd. Są kultury, które tego nie cenią: w Szwajcarii, krajach skandynawskich byłbym uznany za aroganta. Może zresztą arogancja kryje się na dnie duszy artysty. Ale może warto pójść przeciw większości.