Carl Schmitt: Rządy prawa to fikcja

List otwarty do europejskiej opinii publicznej w sprawie sporu dotyczącego Trybunału Konstytucyjnego w Rzeczypospolitej Polskiej.

Aktualizacja: 20.03.2016 16:26 Publikacja: 18.03.2016 00:00

Carl Schmitt: Rządy prawa to fikcja

Szanowni Państwo!

Jesteśmy świadkami konfliktu politycznego w Polsce, który wzbudza coraz większe zainteresowanie poza jej granicami. Chodzi o spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego. Z jednej strony rząd polski wskazuje problem zaangażowania politycznego tej instytucji, która ze swojej istoty powinna być bezstronna, z drugiej zaś – opozycja staje w obronie TK, upatrując w nim ostoi niezawisłości władzy sądowniczej.

Niestety, w tej debacie politycznej po raz kolejny pojawiają się argumenty charakterystyczne dla dyskusji prowadzonych w liberalnych państwach mieszczańskich. To zjawisko charakterystyczne dla Unii Europejskiej. Możemy więc usłyszeć, że chodzi tak naprawdę o kwestię rządów prawa. W Polsce podnosi ją właśnie opozycja.

Tymczasem mamy tu do czynienia z kryzysem konstytucyjnym. Zmierzenie się z tym problemem wymaga wykroczenia poza ramy debaty politycznej. W gruncie rzeczy sprawa dotyczy zasadniczych przemian cywilizacyjnych, które ukształtowały nowożytną Europę.

Terminy „rządy prawa" czy „praworządność" zawierają przeświadczenie o tym, iż prawo jest suwerenem. Pojawia się zatem pytanie, co oznacza bycie suwerennym. Odpowiedź brzmi: suwerenny jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym. Definicja ta najlepiej określa pojęcie suwerenności jako pojęcie graniczne, więc takie, które dotyczy kwestii ostatecznych. Z tego wynika, że nie odnosi się ono do zwykłych przypadków, lecz do przypadków wyjątkowych, krańcowych. Przy czym stan wyjątkowy należy w tym kontekście traktować jako ogólne pojęcie z zakresu nauki o państwie, a nie sytuację, w której na przykład z powodu wprowadzenia stanu wojennego na ulicę wyjeżdżają czołgi.

Praworządność opiera się jednak na innych założeniach: wszystkie bez wyjątku możliwości działania państwa zostały ujęte w system unormowań i przez to stały się dla tego podmiotu wiążące. Mieszczańskie państwo prawa jawi się wówczas jako ściśle kontrolowany sługa społeczeństwa; podporządkowane jest zamkniętemu systemowi norm prawnych lub po prostu z nim utożsamiane. W ten sposób samo staje się jedynie normą czy procedurą.

Mamy tu do czynienia z przekonaniem, że całość sprawowanej władzy państwowej jest bez reszty ujęta i określona w formie pisanych ustaw, tak, że żadne polityczne działanie jakiegokolwiek podmiotu – czy będzie nim władca absolutny, czy też dojrzały politycznie lud – nie może już mieć żadnej suwerenności.

Stąd biorą się różne fikcje. Jedną z nich jest wizja konstytucji jako suwerena. Mają one przykryć fakt, że istotne decyzje polityczne wymykają się normatywnemu opisowi. Fikcja absolutnej normatywności powoduje, że nie wiadomo, kto jest naprawdę suwerenem. Ogólna norma nigdy nie jest w stanie określić absolutnego wyjątku. Dlatego nie może dostatecznie uzasadnić decyzji o tym, czy rzeczywiście nastąpił przypadek wyjątkowy.

W modelowym państwie praworządnym ostatecznych decyzji – czyli takich, które zapadają w skrajnych sytuacjach – nie mogą podejmować żywi ludzie, lecz powinny to czynić zapisy w konstytucji i innych ustawach. Brzmi to absurdalnie, bo czyż zapisany kawałek papieru może dokonać aktu woli? Do stawiania takich pytań prowadzi właśnie – nazywając rzeczy po imieniu – dyktatura prawa.

Tak więc za terminami „rządy prawa" i „praworządność" kryje się swoisty polityczny dogmat w dominującej dziś na Zachodzie liberalnej mieszczańskiej kulturze politycznej. Nic zatem dziwnego, że i w Polsce stanowi on punkt odniesienia w sporze między obozem władzy a opozycją. Ale dogmat ów w rzeczywistości legitymuje nie tyle dyktaturę prawa, ile dyktaturę ludzi, którzy je instrumentalizują na potrzebę działań politycznych.

Są jednak i takie sytuacje, w których konieczne jest sięgnięcie przez władzę wykonawczą po środki, które nie mieszczą się w ramach konstytucji. Do takiej decyzji skłania znalezienie się w odbiegającej od normy, nieprzewidzianej wcześniej sytuacji. Jeśli środki nadzwyczajne podejmuje się w interesie politycznej egzystencji całości, to uwidacznia się w tym przewaga tego co egzystencjalne, nad czystą normatywnością. Ten, kto posiada uprawnienia do takich działań i jest w stanie je podjąć, okazuje się suwerenny.

Warto tu więc przywołać konflikt między królem a Landtagiem w Prusach, który wybuchł w roku 1862. Parlament pruski odrzucił budżet armii. Rząd królewski natomiast zajął stanowisko, że konstytucja nie przewidywała takiej decyzji Landtagu, a więc taki przypadek nie został prawnie uregulowany. Sytuacja ta została przez rząd zinterpretowana następująco: skoro w ustawie zasadniczej jest luka, to może on działać bez ograniczeń, bo królowi wolno rozstrzygnąć domniemanie nieograniczonej kompetencji na swoją korzyść.

Przyznajmy, luki w konstytucji mogą zawsze się zdarzać. Istotą sporu konstytucyjnego jest zaś to, by można było skutecznie stwierdzić zaistnienie przypadku wcześniej nieprzewidzianego.

Ów konflikt w Prusach pokazał, że normy, których rola i wartość polegają na tym, by doprowadzić do rozstrzygnięć w sytuacjach konfliktowych, nie dawały odpowiedzi na żadne z pytań! Wszystko pozostało więc jak dotychczas: monarcha reprezentujący jedność polityczną (wspólnotę polityczną) mógł w sytuacji krytycznej – po pierwsze – znaleźć lukę w konstytucji, a po drugie – zdecydować, jak tę lukę wypełnić.

Suweren w wymiarze politycznym stanowi odpowiednik Boga w wymiarze teologicznym. Jednym zaś z atrybutów Stwórcy jest czynienie cudów, a więc przekraczanie praw natury. Skoro suweren – tak jak Bóg – to instancja ostateczna, w takim razie wkracza on do gry w sytuacji, w której dynamiczna rzeczywistość wymyka się obowiązującemu prawu. Jeśli świecka mieszczańska kultura liberalna kwestionuje de facto istnienie suwerena – bo pokłada ufność w konstytucji czy w ludzkiej wiedzy – to stanowi to właśnie pokłosie procesów sekularyzacyjnych.

Współczesna idea państwa prawa pojawiła się razem z deizmem, a więc wynikała z przekonań teologicznych i metafizycznych, które wykluczały możliwość występowania cudów w realnym świecie. Tak jak w teologii porzucono wiarę w bezpośrednią boską ingerencję, która przełamywała prawa natury, tworząc wyjątek (wiarę tę wyrażało właśnie pojęcie cudu), tak też w naukach prawnych odrzucono możliwość bezpośredniej ingerencji suwerena w obowiązujący porządek prawny. Oświeceniowy racjonalizm w ogóle nie dopuszczał myśli o pojawieniu się sytuacji wyjątkowej.

Kiedy bacznie przyglądamy się sytuacji w dzisiejszej Polsce, to fikcyjność rządów prawa bije wręcz po oczach. To, że sędziowie Trybunału Konstytucyjnego stroją się w szaty apolitycznych prawników, nie oznacza, że nimi są. Zostali oni przecież wybrani przez określone siły polityczne, którym przyświecały określone polityczne cele. Jeśli w dodatku sędziowie TK uczestniczyli w pracach nad nową ustawą o nim, będącą próbą zachowania politycznych wpływów przez ugrupowania szykujące się do oddania władzy, to rysuje się klarowny obraz.

W tym sporze chodzi zatem o to, kto jest suwerenem. Polska konstytucja nie przewidziała bowiem, że ciało, które orzeka o zgodności ustaw z nią, może ją również naruszyć, angażując się po jednej ze stron politycznego konfliktu. Nie mamy więc tutaj do czynienia z batalią o rządy prawa, lecz o rządy żywych ludzi, którzy są w stanie przeforsować swoją interpretację prawa w warunkach stanu wyjątkowego. Stawką w tym przypadku nie jest praworządność, lecz interes politycznej całości, którą stanowi państwo polskie.

Szanowni Państwo!

Na koniec warto podkreślić, że żyjemy w epoce delegitymizowania przeciwników politycznych za pomocą argumentów moralnych. W polityce jednak obowiązuje rozróżnienie „przyjaciel – wróg", a nie „dobro – zło".

Dobrym przykładem są współczesne wojny prowadzone „w imieniu ludzkości". Najczęściej za tą formułą kryje się okrutny zamiar, aby pozbawić wroga ludzkiej postaci, bo przecież ludzkość może wojować tylko z nieludzkością.

Jeśli więc w polskiej liberalnej prasie czytamy o jakimś polityku, że jest dyktatorem, tyranem, potworem, to warto wziąć pod uwagę to, że taką, niekoniecznie prawdziwą, opinię na jego temat formułują osoby, z którymi dzieli go rzecz prozaiczna: sprzeczność politycznych interesów.

—List Carla Schmitta na podstawie jego pism zrekonstruował Filip Memches. W tekst zostały wplecione cytaty pochodzące z książek „Teologia polityczna i inne pisma" (w przekładzie Marka A. Cichockiego, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2012) i „Nauka o konstytucji" (w przekładzie Magdaleny Kurkowskiej i Roberta Marszałka, Teologia Polityczna, Warszawa 2013)

Nowożytność oskarżona

Carl Schmitt jest dziś czarnym charakterem środowisk opozycyjnych w Polsce. Tego żyjącego w latach 1888–1985 niemieckiego prawnika, wybitnego teoretyka nauki o państwie, przypomniał w ubiegły weekend na łamach „Gazety Wyborczej" Maciej Łętowski. Publicysta nie omieszkał napisać, że Schmitt – przedstawiany przez niego jako jeden z idoli Jarosława Kaczyńskiego – był prezesem Związku Prawników Narodowosocjalistycznych i głosił prymat prawa stanowionego nad prawem Bożym.

Owszem, na koncie „koronnego jurysty III Rzeszy" znalazły się takie zachowania, jak postulowanie oczyszczenia niemieckiej nauki o prawie z „ducha żydowskiego". Trzeba jednak podkreślić, że w roku 1936 został przez kierownictwo NSDAP oskarżony o oportunizm i z tego ugrupowania wykluczony. Właściwie przestał odgrywać istotną rolę w życiu publicznym państwa nazistowskiego.

Jeśli zaś chodzi o kwestię prymatu prawa stanowionego nad prawem Bożym, to Schmitt był przekonany o tym, iż to pierwsze jest wobec tego drugiego wtórne. Niemiecki prawnik miał krytyczny stosunek do nowożytnej świeckiej kultury, która w przestrzeni publicznej zmarginalizowała to, co duchowe, a postawiła na myślenie ekonomiczne i techniczne. Z perspektywy Schmitta prawo stało się narzędziem realizacji uzurpatorskich zapędów nowożytnego człowieka, co przeczy tezie Łętowskiego. -efem

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Szanowni Państwo!

Jesteśmy świadkami konfliktu politycznego w Polsce, który wzbudza coraz większe zainteresowanie poza jej granicami. Chodzi o spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego. Z jednej strony rząd polski wskazuje problem zaangażowania politycznego tej instytucji, która ze swojej istoty powinna być bezstronna, z drugiej zaś – opozycja staje w obronie TK, upatrując w nim ostoi niezawisłości władzy sądowniczej.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie