Szanowni Państwo!
Jesteśmy świadkami konfliktu politycznego w Polsce, który wzbudza coraz większe zainteresowanie poza jej granicami. Chodzi o spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego. Z jednej strony rząd polski wskazuje problem zaangażowania politycznego tej instytucji, która ze swojej istoty powinna być bezstronna, z drugiej zaś – opozycja staje w obronie TK, upatrując w nim ostoi niezawisłości władzy sądowniczej.
Niestety, w tej debacie politycznej po raz kolejny pojawiają się argumenty charakterystyczne dla dyskusji prowadzonych w liberalnych państwach mieszczańskich. To zjawisko charakterystyczne dla Unii Europejskiej. Możemy więc usłyszeć, że chodzi tak naprawdę o kwestię rządów prawa. W Polsce podnosi ją właśnie opozycja.
Tymczasem mamy tu do czynienia z kryzysem konstytucyjnym. Zmierzenie się z tym problemem wymaga wykroczenia poza ramy debaty politycznej. W gruncie rzeczy sprawa dotyczy zasadniczych przemian cywilizacyjnych, które ukształtowały nowożytną Europę.
Terminy „rządy prawa" czy „praworządność" zawierają przeświadczenie o tym, iż prawo jest suwerenem. Pojawia się zatem pytanie, co oznacza bycie suwerennym. Odpowiedź brzmi: suwerenny jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym. Definicja ta najlepiej określa pojęcie suwerenności jako pojęcie graniczne, więc takie, które dotyczy kwestii ostatecznych. Z tego wynika, że nie odnosi się ono do zwykłych przypadków, lecz do przypadków wyjątkowych, krańcowych. Przy czym stan wyjątkowy należy w tym kontekście traktować jako ogólne pojęcie z zakresu nauki o państwie, a nie sytuację, w której na przykład z powodu wprowadzenia stanu wojennego na ulicę wyjeżdżają czołgi.