Na pozór szczęśliwy, spełniony zawodowo, z mocną pozycją naukową (popartą znakomitym doktoratem na Sorbonie), całkiem niezłym statusem materialnym, odnajduje się w sezonowych romansach z kolejnymi studentkami.
I właściwie niczego więcej nie potrzebuje. Jego jedynym punktem odniesienia (i swego rodzaju substytutem Boga) jest XIX-wieczny pisarz Joris-Karl Huysmans, któremu poświęcił całe twórcze życie. I mógłby tak trwać w nieskończoność, gdyby Houellebecq z premedytacją nie obdzierał go z kolejnych złudzeń. Oto emigruje z Francji kochanka, umierają rodzice, niemal z dnia na dzień traci pracę i perspektywy zawodowe, na dodatek kraj, w którym mieszka, republikańska Francja, zmierza powoli w stronę islamu.
czytaj także:
I mimo że z kobietą, która go opuściła, łączył go wyłącznie seks, z rodzicami nie utrzymywał kontaktów, a polityka interesowała go wyłącznie z perspektywy obserwatora, nagle, po raz pierwszy w życiu czuje się zawieszony w pustce niemal doskonałej. Próbuje jeszcze walczyć, śladami Huysmansa szuka równowagi w klasztornej celi, ale szybko się przekonuje, że możliwość powrotu do zagubionej pokolenia wcześniej chrześcijańskiej duchowości to kolejne złudzenie.
Jaki jest finał jego życiowej przygody, zdradzać nie mam zamiaru, z perspektywy tego tekstu puenta nie jest zresztą szczególnie ważna. Istotna jest diagnoza stanu duchowości ludzi współczesnego Zachodu, pisarska obsesja autora „Cząstek elementarnych". Wątek, który przewija się we wszystkich jego kolejnych książkach. Rezygnacja z wartości to rezygnacja z uczuć, to kapitulacja zarówno w wymiarze indywidualnego człowieczeństwa, jak i w obszarze cywilizacji. Jakże mocno oderwaliśmy się od potęgi duchowej wcześniejszych pokoleń, jak bardzo nas zwiodła fascynacja wolnością i osobniczy egoizm! – szepcą, nie krzyczą, bohaterowie Houellebecqa. „O ile liberalny indywidualizm mógł triumfować, gdy ograniczał się do rozpuszczania struktur przejściowych, takich jak ojczyzny, korporacje i kasty, o tyle musi przypieczętować swoją własną klęskę, jeśli ośmieli się zaatakować najwyższą strukturę społeczną, jaką jest rodzina, czyli demografia – a wtedy, logicznie, nadejdzie czas islamu" – tłumaczy w „Uległości" jeden z jej bohaterów, konwertyta na islam i zarazem alter ego samego pisarza, Robert Rediger.
Czyżby? – spyta niejeden z czytelników. – Czyżby w istocie Houellebecq przekonywał, że islam to przyszłość Zachodu?