Siła zarazy była tak wielka, że przenosiła się ona nie tylko z jednego człeka na drugiego, ale i tak bywało, że jeśli do przedmiotu, stanowiącego własność chorego, zbliżyło się jakieś zwierzę, zaraz mór się go chwytał i w krótkim czasie je uśmiercał" – takim opisem dżumy zaczyna się „Dekameron" Boccaccia. Dawniej zjawiska tego typu nazywano dopustem bożym, dziś określamy je naukowym terminem „epidemia". Czy możemy się ich obawiać w XXI wieku?
Gdyby ludzie żyjący kilkaset lat cudownym sposobem znaleźli się w naszych czasach, ich modlitwa mogłaby brzmieć: „Od powietrza, głodu, ognia, wojny i wirusa ebola wybaw nas, Panie". Zaledwie 39 lat temu „New England Journal of Medicine" opublikował pierwsze doniesienie o wirusie HIV, już w połowie lat 90. zarejestrowano ponad pół miliona zachorowań na AIDS wywołanych tym wirusem, a w dekadę później ich liczba przekroczyła 40 milionów. Świat nie posiadał się ze zdumienia: jak to możliwe przy współczesnym stanie medycyny i higieny? To nie powinno się zdarzyć! Ale się zdarzyło. Gdy po upływie kolejnej dekady medycyna zaczęła znacząco przedłużać życie chorym na AIDS, świat się uspokoił, zapanowało przeświadczenie, że to już ostatni taki paroksyzm zafundowany nam przez świat drobnoustrojów. Nowotwory, cukrzyca, choroby układu krążenia – owszem, tak, te plagi mają prawo nas nękać, ale nie różnej maści „zarazki", ich miejsce jest już w podręcznikach historii medycyny. Tyle że właśnie lektura takich podręczników skłania do wniosku, że to przeciwnik nieobliczalny i wciąż groźny.
Naukowy dopust boży
Weźmy pierwszy z brzegu przykład. W 1486 r. wybuchła w Anglii epidemia choroby przedtem nieznanej – nie była to cholera, ospa, dżuma. Na całym ciele zarażonych występował cuchnący pot – stąd nazwa „sudor anglicus", poty angielskie – cierpiącego ogarniała senność, a na 100 chorych z takiego snu budziło się zaledwie kilku. Rok 1507 to kolejna epidemia potów angielskich w Londynie, w roku 1518 następna, ludzie umierali w ciągu dwóch, trzech godzin, epidemia ominęła Irlandię i Szkocję, ale dotarła do Calais. Po raz czwarty poty angielskie wystąpiły w 1529, znowu ominęły Irlandię i Szkocję, ale szalały w Hamburgu, Getyndze. W Rostoku powymierali prawie wszyscy profesorowie uniwersytetu, a w Augsburgu w ciągu pięciu dni zachorowało 1500 osób, podobnie było w Antwerpii. Choroba, posuwając się wzdłuż wybrzeża, dotarła do Prus, Polski, Rosji. W Inflantach w 1530 r. zmarło dwie trzecie populacji. Ale po 1551 choroba już się nie pojawiła.
„Epidemia potów angielskich należy do najdziwniejszych epidemii, jakie znają dzieje medycyny (...) jakkolwiek epidemia z 1529 r. rozeszła się z Anglii na liczne kraje Europy, to jednak w przebiegu wszystkich epidemii uderza jakiś bliżej nieuchwytny związek Anglii, być może Anglików, z omawianą chorobą" – zauważył w 1935 r. prof. Władysław Szumowski („Historia medycyny w ujęciu filozoficznym"). Czy to czegoś nie przypomina?
Zapalenie płuc, na które od grudnia 2019 r. zapadają głównie mieszkańcy Chin kontynentalnych i Hongkongu, wywołuje nowy typ koronawirusa. Jego wstępne rozpoznanie było możliwe dzięki sekwencjonowaniu genów wirusa. – Podczas badań próbek krwi i wymazów z gardła uzyskaliśmy 15 dodatnich wyników dla nowego typu wirusa 2019-nCoV – powiedział w wywiadzie dla agencji informacyjnej Xinhua prof. Xu Jianguo. Jednak prof. Gauden Galea, przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na Chiny, przypomina, że konieczne są dalsze badania, by określić jego źródło, sposoby przenoszenia się, rozległość zakażenia oraz jakie środki zaradcze należy wdrożyć.