Kończy się jedna z najkrótszych i najdziwniejszych kampanii wyborczych w dziejach Trzeciej Rzeczypospolitej. Najkrótszych, bo głowa państwa zostawiła na grę przedwyborczą wyjątkowo mało czasu. Najdziwniejszych, bo nie przedstawiono w niej żadnych nowych, olśniewających wizji Polski, żadnych świeżych idei.
Gracze po każdej ze stron politycznego sporu ograniczyli się do licytacji w ofercie socjalnej, udając, że są hojniejsi od przeciwnika, i przechodząc milcząco nad faktem, że ta niezwykła hojność jest zawsze na koszt podatnika. Nie wybrzmiały dostatecznie w kampanii tematy, które stają się coraz ważniejsze w dojrzalszych demokracjach niż nasza, takie jak ekologia, problemy demograficzne, edukacja czy tzw. srebrna ekonomia, czyli kwestia wykorzystania potencjału coraz większego segmentu tkanki społecznej, jakim są ludzie starsi. Owszem, te wątki pojawiały się w programach, ale trudno je nazwać kołami zamachowymi kampanii. Może w istocie jeszcze nie czas, by je wyciągać na sztandary. Może musimy do tego jeszcze dojrzeć.
Charakterystyczne w tej kampanii było to, że Prawo i Sprawiedliwość od początku szło do wygranej jak po swoje. Sekundowali mu w tym dziennikarze i politologowie, analitycy i eksperci, zarówno przeciwnicy, jak i swoi. PiS od początku było jak rozpędzona ciężarówka z pewnym siebie kierowcą i dobrym systemem nawigacji. Szofer jechał znanymi sobie drogami i bez niepotrzebnych przystanków, jakby świadom, że może to być jeden z jego ostatnich kursów. Tym większa towarzyszyła mu determinacja, by towar dowieźć. Pomagał mu w tym zresztą system, który zdołał wcześniej zbudować, rząd, instytucje publiczne i telewizja na usługach partii. Nikt od czasów Jaruzelskiego nie dysponował takim aparatem. Opozycja mówiła głosem dużo cichszym, nie zawsze dostatecznie zrozumiałym czy zdeterminowanym. Nie miała też takich instrumentów jak przeciwnik. To dowód oczywistej nierówności szans, cóż, kiedy jednak w granicach obowiązującego prawa. Patrząc na ostatnie sondaże, trudno obstawiać jej sukces, niemniej miarą jej siły jest fakt, że zajmie niemal połowę miejsc w parlamencie. To mimo wszystko zapowiedź, że arytmetyka władzy rychło może się obrócić przeciwko rządzącym.
Smutne jest to, że kampanię kończą dwa fatalne akcenty. Pierwszym jest skandaliczna wypowiedź Lecha Wałęsy o Kornelu Morawieckim. Nie mam wątpliwości, że Wałęsa pogrążył tymi słowami szanse opozycji. Odebrał Koalicji Obywatelskiej jakąkolwiek przewagę moralną i – co gorsza – uruchomił potencjał współczucia wobec osoby premiera. Elektorat PiS tym gorliwiej zagłosuje na swoich jako pokrzywdzonych – i na przekór Wałęsie.
Drugim fatalnym akcentem jest odgrzany kotlet tzw. taśm Neumanna. Niby to nic nowego, ale przekonuje o niskich pobudkach w polityce i może demobilizować elektorat opozycji.