W sondażach przeprowadzanych u progu kampanii wyborczej wśród tematów, którymi zdaniem respondentów powinni się zająć politycy, niezmiennie na pierwszym miejscu pojawiała się służba zdrowia. PiS złożył w czasie kampanii wyborczej deklarację wzrostu nakładów na tę dziedzinę – mają wynieść „w najbliższych latach” (jak to określił Jarosław Kaczyński podczas jednej z niedawnych konwencji regionalnych) 150–160 miliardów złotych.
Dzisiaj to około 100 miliardów, czyli 4,9 procent PKB – stosunkowo niewiele na tle krajów UE. Jednak suma, o której wspomina Kaczyński, jest gigantyczna – przypomnijmy, że zaplanowane na ten rok dochody, które przecież w kolejnych latach mogą być mniejsze, to niespełna 400 miliardów złotych. Na obronność wydajemy bez porównania mniej, niż już dziś na zdrowie – dobijamy do tak pożądanych 2 procent PKB, co daje niecałe 50 miliardów złotych.
Lekarstwo na służbę zdrowia
Problem w tym, że wbrew zaklęciom polityków w systemie ochrony zdrowia niewiele się zmienia i niewiele się zmieni od samego dorzucania pieniędzy. To działanie przećwiczone już przez wiele państw na świecie w różnych momentach. Wniosek jest jasny: państwowa służba zdrowia jest w stanie przepalić każdą sumę bez wyraźnych efektów, jeżeli równolegle ze zwiększaniem finansowania nie wprowadzi się istotnych zmian w samym jej mechanizmie.
Wskazanie objawów problemów nie jest trudne: dramatycznie długi czas oczekiwania na specjalistyczne badania oraz zabiegi i kłopot z uzyskaniem skierowania na nie, brak lekarzy, za moment brak pielęgniarek, fatalny standard w wielu szpitalach. Od dawna też wskazuje się na sposoby rozwiązania choćby części z tych problemów. Jednym z nich mogłaby być opłata za korzystanie z publicznej służby zdrowia, niska, lecz na tyle odczuwalna, by eliminowała z systemu osoby, którym w gruncie rzeczy nic nie jest, ale lubią sobie pogadać, poczekać w kolejce, poczuć, że ktoś się nimi zajął. Ten problem znają wszyscy lekarze. Tyle że to rozwiązanie tak radykalnie sprzeczne z socjalistyczną doktryną, wyznawaną przez partię rządzącą, że na pewno nie zostanie wprowadzone.
Inna metoda to ujednolicony system elektronicznej rezerwacji w całej służbie zdrowia, działającej za publiczne pieniądze. To nie jest kosmiczna technologia – z bólami, ale weszły przecież w życie elektroniczne recepty. System rejestracji nie byłby trudniejszy, a pozwoliłby na znacznie lepszą kontrolę nad miejscami w kolejkach, odwołanymi badaniami i wizytami itd.