Grecja w latach 2000–2015 jest często przedstawiana jako ostrzeżenie dla Polski. W tym kraju w pierwszych latach owego okresu doszło do niekorzystnego rozwoju sytuacji gospodarczej, dużo gorszego niż dotąd w Polsce, choć pod kilkoma względami podobnego: nadmierny wzrost płac i emerytur, spowolnienie wzrostu gospodarczego, pogarszające się wyniki finansowe firm, w tym banków, oraz duży deficyt budżetu państwa przez wiele lat, skutkujący silnym wzrostem długu publicznego w relacji do PKB.
Ale jest też duża różnica, bo w Grecji w latach 2008–2009 nastąpił gwałtowny wzrost kosztu obsługi długu. W odpowiedzi na praktycznie pewne bankructwa państwa, rząd w Atenach podjął spóźnione działania obronne, głównie w postaci obniżki płac w sektorze publicznym i emerytur oraz podwyżki podatków. Te stabilizacyjne działania były bardzo kosztowne: spowodowały spadek PKB aż o 25 proc. i duży wzrost bezrobocia.
Polska nie jest i nie może być dokładnie drugą Grecją także z dwóch innych ważnych powodów. Po pierwsze, Grecja była od 1 stycznia 2001 r. (i jest nadal) państwem strefy euro. Ignorowała warunki finansowe przynależności do tej strefy, a z długiem publicznym około 100 proc. PKB nie spełniała ich w dniu wejścia. W tych okolicznościach zgoda EBC i państw strefy euro na przyjęcie doń Grecji była pierwszym poważnym błędem. Niemniej przez cały czas zdecydowana większość obywateli i kolejne rządy tego kraju nie chciały powrotu do narodowej waluty.
Druga różnica dotyczy przestrzegania wymogów praworządności. W odróżnieniu od Polski, z tym Grecja nie miała i nie ma problemów. Jakie były i są nadal skutki tych różnic?