Krzysztof Kalicki: O kredytach, franku i paleniu czarownic

Platońska podstawa funkcjonowania ludzkości: z prawdy powstaje prawda, ale z fałszu nigdy prawda nie powstaje.

Publikacja: 26.10.2020 21:00

Krzysztof Kalicki: O kredytach, franku i paleniu czarownic

Foto: Bloomberg

W sprawach kredytów walutowych pragnę zabrać głos jako ekonomista i obywatel, bo „kto milczy, ten się zgadza". Ja nie mogę się zgodzić z tym, co dzieje się w polskiej gospodarce. Na skutek presji lobby kredytobiorców walutowych do systemu stabilności finansowej wprowadziliśmy „konia trojańskiego" – interpretację prawa kwestionującą podstawy ekonomii.

Zainspirowała mnie książka Y.N.Harari „Sapiens", w której autor pokazuje, jak na przestrzeni dziejów ludzkich prawo było wykorzystywane instrumentalnie w interesie jednych grup kosztem innych. W każdym kodeksie, od Hammurabiego do współczesności, deklarowanym celem była sprawiedliwość sankcjonująca egzekwowany ład społeczno-polityczny. Sprawiedliwość okazała się przewrotna prowadząc do sytuacji, gdy ktoś inny wpływa na zdarzenia ekonomiczne (np. zmiany kursu walutowego to element polityki rządów i banków centralnych), ale odpowiedzialnych szuka się gdzie indziej (np. w bankach). Nie ma różnicy między pożyczkobiorcami walutowymi i złotowymi, ale asymetria w interpretacji prawa powoduje, że jedni odnoszą wysokie korzyści z orzeczeń sądów (w mojej opinii wydanych z nadużyciem prawa oraz praktyki ekonomicznej i bez zachowania zasady proporcjonalności), a inni dźwigają ciężar swojego długu samodzielnie. Tę nieuczciwą grę ekonomiczną obudowuje się „sprawiedliwymi" przepisami prawa lub swobodnymi jego interpretacjami. Zawsze dzieje się to pod wzniosłymi hasłami „sprawiedliwości" czasami z przymiotnikami społecznej, politycznej, historycznej, socjalnej etc. Aby tego dokonać, trzeba daną grupę ludzi czy instytucji w jakiś sposób wyizolować i zdyskredytować głosząc wszem i wobec, że taka grupa stanowi źródło zanieczyszczenia relacji społecznych, bo: jest nieuczciwa, kłamie, kradnie, ma złe intencje, malwersuje etc.

Zbrukane osoby czy instytucje łatwo jest w majestacie prawa pozbawić majątku, wywłaszczyć, obciążyć. Drastycznym przykładem jest historia spalenia na stosie – zgodnie z prawem – 200 rzekomych czarownic na Islandii na przełomie XVI/XVII w. Badania wykazały, że pozbawiono tak życia 199 bogatych gospodarzy, bo społeczność uznała, że bez czarów nie mogliby uzyskać korzyści gospodarczych. Sądy wydały wyroki prowadzące do spalenia na stosie, a majątek przypadł lokalnej społeczności. Rabunek i zbrodnia dokonały się w majestacie prawa.

Dziś ten mechanizm działa podobnie, choć w bardziej subtelny sposób. Dobrym przykładem są procesy społeczne, prawne i polityczne odnoszące się do kredytów walutowych. Banki dość absurdalnie oskarża się o to, że: udzielały kredytów w złej wierze, cynicznie wciągały klientów w pułapkę kursów walutowych, udzielając kredytów w walutach nigdy tych walut nie miały, ustalały kursy walut, manipulowały i przewidywały zdarzenia w ciągu 20 lat kredytowania etc.

Wszystkie podnoszone przez niezadowolonych kredytobiorców oskarżenia pozbawione są podstawy logicznej, faktycznej, ekonomicznej i są petryfikacją zmitologizowanych zdarzeń – w jednym celu: aby uniknąć skutków decyzji kredytowych podjętych pierwotnie przez naciskającą grupę interesu.

Nie wspomina się o lobbystycznych działaniach na rzecz frankowiczów, o presji wywieranej na politykach, o nieodpowiedzialnych obietnicach wyborczych, o konfliktach interesów sędziów, prawników, dziennikarzy czy polityków, o setkach kancelarii, które oferują wręcz przemysłowo usługi w ich grze sądowo-ekonomicznej przeciwko bankom.

W latach 90. klienci nie zaciągali kredytów walutowych, ponieważ Polska miała nieuregulowane zobowiązania międzynarodowe, a dostęp do finansowania walutowego był dla osób fizycznych bardzo ograniczony. Z drugiej strony popyt na mieszkania był ogromny. Po trzecie, oszczędności krajowe i podaż kredytów w złotych była niewystarczająca i droga. Po czwarte, szybko rosnąca polska gospodarka powodowała, że do kryzysu światowego 2008 r. złoty był stabilny, a nawet umacniał się w stosunku do walut o bardzo niskim oprocentowaniu, jak frank czy euro.

Finansowanie walutowe uruchomiło wielki boom budowlany, co było w interesie konsumentów (zamiast płacić za wynajem obsługiwali kredyty), całej gospodarki, budżetu państwa i polityków. Alternatywą do własności mieszkań była perspektywa uzyskania po wielu latach lokali finansowanych z własnych oszczędności i drogi wynajem (przy ograniczonej podaży mieszkań). Trudno założyć, że 800 tys. rodzin, które skorzystały z finansowania w walutach, dały się manipulować „złym bankom". Te kredyty brali ludzie wykształceni, pracujący w biznesie menedżerowie, bankowcy, ubezpieczyciele, dziennikarze, sędziowie, prawnicy, parlamentarzyści, ministrowie etc.

Spór o uczciwą i rzetelną interpretację faktów jest prowadzony między kilkunastoma bankami a kilkusettysięczną armią wpływowych warstw społecznych, widzących swoją szansę obniżenia kosztów kupna swoich nieruchomości poprzez redukcję wartości zaciągniętych kredytów w bankach, szacowaną na co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych utraconej wartości aktywów. Skutki podjęcia ryzyka walutowego przez kredytobiorcę mają ponieść w całości banki (de facto reszta społeczeństwa), a ci, którzy takiego ryzyka nie podjęli i zaciągnęli zobowiązania w złotych, ponoszą w całości koszty wysokich odsetek od kredytu złotowego. Ta ekwilibrystyka doprowadzi do nieuzasadnionych transferów gotówki na rzecz kredytobiorców walutowych z poszkodowaniem reszty społeczeństwa.

Przypisanie bankom „ciemnych mocy" pozwala, jak opisał to prof. Y.N. Harari, wyizolować tych, na których wpływowe grupy społeczne przerzucają w majestacie prawa znaczącą część kosztów finansowania ich mieszkań i domów. Odpowiedzialni za to, zgodnie z teorią Harariego, są szamani umysłu i prawa. Nazywanie działania banków oszustwem wymierzonym przeciwko interesom konsumentów jest nadużyciem prowadzącym do nieobliczalnych konsekwencji.

Prof. Y.N.Harari podkreśla, że takie „zjawiska można zgłębiać tylko poprzez dociekanie zdarzeń, okoliczności i stosunków władzy, za sprawą których wytwory wyobraźni przeistoczyły się w okrutne – i bardzo realne struktury społeczne".

Pomijanie przez prawników kwestii obrotu gospodarczego i ekonomicznych skutków zawężonego oglądu może prowadzić nie do prawdy, ale do jej fałszowania. Tymczasem, przede wszystkim trzeba ocenić, co jest, a co nie jest abuzywne w gospodarce rynkowej, którą gwarantuje polska Konstytucja.

Ocena ekonomiczna orzeczeń sądowych

Mam poważne wątpliwości, czy sądy, które tak ochoczo walczą o przestrzeganie Konstytucji w swojej sprawie, równie fundamentalnie stosują ją w sprawach gospodarczych. Dla życia gospodarczego fundament stanowi art. 20 Konstytucji: „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej" oraz art. 22 wprowadzający zasady ograniczenia wolności działalności gospodarczej. Wolność gospodarcza oznacza swobodę tworzenia podaży produktów oraz ustalania przez sprzedających cen i warunków umownych na konkurencyjnym rynku – o ile w interesie publicznym nie zakazuje tego ustawa. Żadna ustawa nie zakazała obrotu dewizowego czy oferowania kredytów. Tymczasem wiele wyroków w sprawach dotyczących kredytów budzi wątpliwości ze względu na brak wiedzy eksperckiej osób rozstrzygających spór i niewchodzenie w meritum.

Konstytucja chroni prawo własności w art.21 („Rzeczpospolita Polska chroni własność") oraz w art. 64: „własność, inne prawa majątkowe oraz prawo dziedziczenia podlegają równej dla wszystkich prawnej", „własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności", a „wywłaszczenie jest dopuszczalne jedynie wówczas, gdy jest dokonywane na cele publiczne i za słusznym odszkodowaniem". Tu również rodzą się poważne wątpliwości, czy wyroki niektórych sądów chronią własność i czy nie następuje wywłaszczenie banków tylnymi drzwiami (bez ustaw i odszkodowania). Majątek banków przy głęboko wątpliwej ocenie nieuczciwości praktyk rynkowych i ich „abuzywności", jest redukowany w olbrzymiej skali, która może sięgnąć 60 mld zł, a nawet w skrajnej sytuacji 200 mld zł. Dodajmy, że ten majątek wywłaszczany na rzecz kredytobiorców walutowych jest finansowany z oszczędności innych konsumentów, którzy są deponentami lub pożyczkodawcami dla banku. To oni jako deponenci, kredytobiorcy złotowi, czy inni użytkownicy usług bankowych oraz pracobiorcy, akcjonariusze, a na koniec budżet państwa, zapłacą za majątek przysporzony kredytobiorcom walutowym w skali nieuzasadnionej ani rzeczywistością gospodarczą, ani społecznie, ani etycznie. Parafrazując, jeszcze nigdy tak wielu nie płaciło za tak niewielu. Tak czy inaczej, zjawisko to powoduje asymetryczne korzyści jednej wpływowej grupy społecznej kosztem reszty nieświadomego społeczeństwa.

Trzeba podkreślić, że banki po stronie pasywnej mają zobowiązania wobec deponentów i pożyczkodawców, które muszą spłacić. Z tych depozytów i pożyczek skorzystali kredytobiorcy – w tym we frankach. W wyniku decyzji sądów sprowadzających zobowiązanie kredytobiorcy do kwot w złotych po kursach historycznych, następuje po stronie banków utrata aktywów pokrywających ich zobowiązania wobec deponentów. W konsekwencji banki odnotowują stratę w ciężar kapitałów własnych, które w wielu przypadkach mogą okazać się niewystarczające lub wytworzyć ryzyko destabilizacji sektora.

O co chodzi z tą abuzywnością kursu bankowego? Czym jest rynek walutowy?

W tym miejscu chciałbym wykazać, że próby interpretacji zgodnej z konstytucją działalności gospodarczej, jako nieuczciwych praktyk rynkowych są, moim zdaniem, niedozwoloną interpretacją rzeczywistości gospodarczej i wybiegiem prawnym prowadzącym do wywłaszczenia banków (i innych konsumentów) na rzecz silnie lobbujących frankowiczów.

Kredytobiorcy twierdzą, że bank swobodnie ustalił w tabeli kurs walutowy. Fałszywość tej tezy jest dla ekonomistów jasna. Kurs waluty, jak każda cena, ustala się na wolnym rynku w wyniku ścierania się sił podaży i popytu.

Z uzasadnień wyroków sądowych wynika, że środowisko sędziowskie w dużej części nie rozumie, czym jest rynek walutowy. Nie rozumie też tego prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jest to rodzaj rynku finansowego – po pierwsze – nieregulowany, a po drugie – niezinstytucjonalizowany, czyli taki, na którym transakcje są dokonywane w sposób swobodny i niezorganizowany pomiędzy zainteresowanymi podmiotami. Ważną cechą rynku walutowego jest rozproszenie jego uczestników, tak po stronie popytu, jak i podaży, bez ingerencji żadnych zinstytucjonalizowanych podmiotów. Transakcje wymiany zawierane są przez nieustannie zmieniający się zbiór podmiotów całego świata i dokonywane są w każdej milisekundzie.

Nie istnieje system ustalania kursu referencyjnego dla całego rynku, a ustalane przez banki kursy średnie są estymowane na podstawie doboru cząstkowych, ale reprezentatywnych źródeł informacji. Innymi słowy, kurs jest ustalany w oparciu o transakcje wykonane przez uczestników rynku.

Sędziowie pomijają ten niewygodny fakt dla uzasadniania rzekomej abuzywności. A przecież na co dzień wszyscy mamy do czynienia z kształtowaniem cen. Nikt nie tłumaczy, jak wygląda dany proces dochodzenia do ceny rzodkiewki – ważne, aby była ona konkurencyjna na rynku.

Rynek istnieje dzięki konkurencji cen/kursów, dlatego podnoszenie w tym kontekście zarzutu abuzywności jest absurdalne. Kurs walutowy na rynku nie może być abuzywny, gdyż banki nie mają monopolu na sprzedaż czy kupno waluty obcej. Gdyby kurs odbiegał od rynku, to bank albo by tracił środki sprzedając walutę zbyt tanio, albo nie zarabiałby na transakcjach walutowych, ponieważ kontrahenci nie chcieliby zawierać z nim transakcji niekorzystnie.

Tymczasem, w większości uzasadnień wyroków uznających proces ustalania kursu walutowego przez bank za abuzywny, brak jest dowodów, że kursy walutowe banków byłyby określane w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami. Jeśli sąd zastanawia się nad wartością kursu walutowego kwestionowanego przez klienta, wówczas najczęściej dochodzi do wniosku, że kurs był po prostu rynkowy i nie ma podstaw do unieważniania umowy.

Największym problemem banków jest, że sędziowie kierują się nie tylko przepisami – ale wiedzą lub niewiedzą – finansową, kodem kulturowym wyrosłym mniej lub bardziej z gospodarki centralnie planowanej lub rynkowej, bardziej lub mniej fundamentalną aksjologią i etyką, uprzedzeniami do instytucji działających na rynku, „sprawiedliwością społeczną" lub polityczną etc. działając na rzecz wybranej grupy społecznej. Strony oczekują równego i sprawiedliwego traktowania, aby nie mieć wrażenia, że argument „bank ustalił kurs" jest tylko pretekstem i wybiegiem prawnym w celu uzasadniania rzekomej abuzywności działania banku.

Jeżeli podważa się konstytucyjne zasady działania gospodarki rynkowej i kształtowanie cen czy kursów przez rynek, to paradoksalnie może okazać się abuzywna każda cena proponowana przez dowolnego sprzedawcę każdego towaru jedynie dlatego, że klient nie ma możliwości odtworzyć zdarzeń, które do danej wartości doprowadziły. Podważa się w ten sposób: mechanizmy wolnego rynku – w tym w zakresie ustalania kursów walut w wyniku popytu i podaży na efektywnym rynku walutowym, zmiany wartości pieniądza w czasie – w zależności od stóp procentowych dla danego rodzaju pieniądza, marże banków wynikające z indywidualnej kalkulacji gospodarczej i ponoszonego ryzyka.

Problem zaczyna się tam, gdzie swoboda interpretacji prawnych i niezrozumienie procesów gospodarczych pozwala bez udowodnienia nieuczciwego zamierzonego działania interpretować decyzje na korzyść lobby frankowiczów.

Abstrahowanie od rynku i kalkulacji gospodarczych w przypadku kredytów walutowych prowadzi do obalenia umów kredytowych i zapewniania jednemu segmentowi konsumentów wieloletniego finansowania nabytych nieruchomości bez konieczności ponoszenia przez niego adekwatnych rynkowo kosztów. Trzeba tu podnieść, że rozliczanie tych unieważnionych umów po kursach historycznych prowadzi do precedensu, który w żadnej mierze nie jest akceptowalny dla ekonomisty, bankowca, człowieka o zdrowym rozsądku oraz nie powinien być też akceptowalny dla prawników czy też nadzorców.

Źródłem tych błędnych założeń – w mojej opinii – jest niedostateczna wiedza o funkcjonowaniu rynków i sposobie kształtowania cen, o regulacjach sektorowych, o produktach finansowych i kontraktach, które je regulują. W oparciu o swobodną interpretację sędziów rozstrzyga się o rudymentarnych kwestiach konstytucyjnych, swobodzie rynkowej, ochronie własności, regulowania zobowiązań, ważności i trwałości umów, wywłaszczenia z majątku, podważeniu interesu gospodarczego. Czy nie jest to opisane przez prof. Y.N.Harariego nadużycie prawa w interesie grupowym?

Dr hab. Krzysztof Kalicki jest profesorem Akademii Leona Koźmińskiego. Były wieloletni prezes Deutsche Bank Polska.

W sprawach kredytów walutowych pragnę zabrać głos jako ekonomista i obywatel, bo „kto milczy, ten się zgadza". Ja nie mogę się zgodzić z tym, co dzieje się w polskiej gospodarce. Na skutek presji lobby kredytobiorców walutowych do systemu stabilności finansowej wprowadziliśmy „konia trojańskiego" – interpretację prawa kwestionującą podstawy ekonomii.

Zainspirowała mnie książka Y.N.Harari „Sapiens", w której autor pokazuje, jak na przestrzeni dziejów ludzkich prawo było wykorzystywane instrumentalnie w interesie jednych grup kosztem innych. W każdym kodeksie, od Hammurabiego do współczesności, deklarowanym celem była sprawiedliwość sankcjonująca egzekwowany ład społeczno-polityczny. Sprawiedliwość okazała się przewrotna prowadząc do sytuacji, gdy ktoś inny wpływa na zdarzenia ekonomiczne (np. zmiany kursu walutowego to element polityki rządów i banków centralnych), ale odpowiedzialnych szuka się gdzie indziej (np. w bankach). Nie ma różnicy między pożyczkobiorcami walutowymi i złotowymi, ale asymetria w interpretacji prawa powoduje, że jedni odnoszą wysokie korzyści z orzeczeń sądów (w mojej opinii wydanych z nadużyciem prawa oraz praktyki ekonomicznej i bez zachowania zasady proporcjonalności), a inni dźwigają ciężar swojego długu samodzielnie. Tę nieuczciwą grę ekonomiczną obudowuje się „sprawiedliwymi" przepisami prawa lub swobodnymi jego interpretacjami. Zawsze dzieje się to pod wzniosłymi hasłami „sprawiedliwości" czasami z przymiotnikami społecznej, politycznej, historycznej, socjalnej etc. Aby tego dokonać, trzeba daną grupę ludzi czy instytucji w jakiś sposób wyizolować i zdyskredytować głosząc wszem i wobec, że taka grupa stanowi źródło zanieczyszczenia relacji społecznych, bo: jest nieuczciwa, kłamie, kradnie, ma złe intencje, malwersuje etc.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację