Są już mocne podstawy do podtrzymania tezy, że próba pokryzysowej naprawy projektu europejskiego będzie wiodła przez pogłębioną integrację strefy euro. Porozumienie na osi Paryż–Bonn ogranicza się jednak, jak do tej pory, do propozycji instytucjonalnej rozbudowy lub domknięcia już istniejących elementów projektu europejskiego. Unia bankowa z gwarancją depozytów, wspólny paneuropejski produkt bankowy, niewielki budżet dla strefy euro, minister finansów dla strefy euro, przekształcenie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM) w Europejski Fundusz Walutowy – wszystkie te elementy rozbudowy instytucjonalnej mają być projektami otwartymi dla krajów Unii niebędących członkami strefy euro. To dla nas dobra wiadomość. Niech rządy, które nie chcą pogłębiać instytucjonalnej integracji w Europie, tłumaczą się z tego przed własnymi obywatelami.
Jednak tak naprawdę kwestia rekonstrukcji projektu europejskiego nie ogranicza się przecież do izolowanych zmian instytucjonalnych. Powołanie nowych instytucji nie sprawi, że projekt zjednoczonej Europy zyska aplauz eurosceptyków.
Euro bez konwergencji
Istota problemu z europejską integracją sprowadza się bowiem do tego, że w latach 1999–2014 w grupie 12 krajów, które przystąpiły do strefy euro (od razu lub z opóźnieniem), nie odnotowano realnej konwergencji mierzonej rozpiętością dochodów. Wręcz przeciwnie: na linii Północ–Południe różnice się powiększyły. Luka dochodowa między Grecją a średnią dochodu w strefie euro jest szersza. W przypadku Hiszpanii i Portugalii pozostała w zasadzie bez zmian. Na integracji monetarnej nie skorzystali też Włosi. I właśnie brak realnej konwergencji skłonił mnóstwo ludzi do stawiania pytań o opłacalność i sens projektu wspólnego europejskiego pieniądza.
To tu pożywkę znalazł silny nurt politycznego populizmu, który na sztandary wpisał hasło wystąpienia ze strefy euro. I stąd płynie merytorycznie ubogi nurt dyskursu ekonomicznego, gdzie głównym obwinionym za utratę konkurencyjności stał się przewartościowany kurs walutowy. Własna waluta, możliwość jej dewaluacji, jest w tym myśleniu instrumentem odzyskania trwałej konkurencyjności, zwiększenia dynamiki wzrostu gospodarczego i tym samym szybkiej realnej konwergencji dla krajów niekonkurencyjnych.
Na bazie realnych, trudnych do zakwestionowania faktów powstały więc dwie przeciwstawne narracje. Pierwsza widzi ratunek dla strefy euro głównie w instytucjonalnej rozbudowie i pogłębieniu mechanizmów wspólnotowych. Druga twierdzi, że systemowy błąd wpisany w konstrukcję obszaru wspólnego pieniądza przekreśla możliwość konwergencji i dlatego trzeba ten projekt zamknąć poprzez „uporządkowaną dekompozycję".