W przypadku powstawania nowego rodzaju wojsk i tak jest nieźle, lepiej niż na przykład w przypadku programów modernizacji armii zawodowej, dużo zresztą ważniejszej od wojsk terytorialnych.

Budowa Obrony Terytorialnej jest dopiero na początku swojej drogi. Nie powinniśmy mieć złudzeń, że miną lata, nim stanie się wartościową formacją. To, czego jesteśmy świadkami w tej chwili, to zaledwie faza organizacji, naboru i pierwszych szkoleń. Niezbyt jasne jest nawet, kiedy i w jakie uzbrojenie – oprócz prostej broni strzeleckiej – obrona zostanie wyposażona.

Jednak grzechem pierworodnym rodzącej się formacji jest jej podporządkowanie. Nie podlega wojsku, lecz bezpośrednio Ministerstwu Obrony. Między innymi dlatego, że powstanie OT to efekt osobistego zaangażowania Antoniego Macierewicza, którego jest oczkiem w głowie. Ale sens funkcjonowania piątego rodzaju sił zbrojnych poza strukturami armii, pod bezpośrednią kuratelą polityków, jest dyskusyjny. Rodzi obawy o możliwość czysto politycznego wykorzystania formacji, na przykład jako przeciwwagi dla apolitycznej armii. Niesie również zagrożenie dla samej Obrony Terytorialnej. Jeżeli władzę obejmą politycy nieprzekonani do sensu istnienia formacji, będą mieli ułatwioną drogę – mówiąc w przenośni – do wycięcia nowego wojska w pień.

Dlatego dla samej OT jest kwestią podstawową, żeby jak najszybciej trafiła do struktur armii. Obecne szefostwo MON zapewnia, że tak się stanie w ramach reformy systemu dowodzenia. Nie mówi jednak, kiedy do tego dojdzie, co stwarza ryzyko, że Obrona Terytorialna na dłużej stanie się zabawką polityków.