Jerzy Stępień: Lepsze respiratory niż chore wybory

Akt głosowania będzie jedynie plebiscytem: za czy przeciwko władzy. Nic więcej. Niewiele ma to wspólnego z demokratycznym państwem prawa.

Aktualizacja: 25.06.2020 13:20 Publikacja: 25.06.2020 07:32

Jerzy Stępień: Lepsze respiratory niż chore wybory

Foto: AFP

Wszyscy się zgadzają, że wybory muszą się odbyć w terminie konstytucyjnym. Nie wszyscy jednak rozumieją ten termin tak samo. Wyznaczyć datę wyborów można dopiero wtedy, gdy się ogłosi nową ordynację. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby miało być odwrotnie. Wybory miałyby się toczyć według obecnej, nakazującej głosowanie wyłącznie korespondencyjne? To absurd. Jeśli ordynacja zostanie uchwalona, podpisana i ogłoszona, to zgodnie ze standardami europejskimi trzeba czekać z wyborami cały rok. Trybunał Konstytucyjny mówił, że nie powinno się majstrować przy prawie wyborczym na sześć miesięcy przez ich wyznaczeniem. Zatem termin konstytucyjny to koniec tego roku.

Wyznaczanie wyborów przed 6 sierpnia jest rażąco niezgodne z konstytucją. Rządzący chcą termin wcześniejszy narzucić siłą i groźbami. Sama uchwała Państwowej Komisji Wyborczej jest bez znaczenia. Potwierdza półprawdę. Organ państwowy, który potwierdza półprawdę, ogłaszając, że wyborcy nie mieli możliwości głosowania na kandydatów, zataił prawdę pełną, tj. że wybory się nie odbyły. PKW potwierdziła więc pół prawdy, a półprawda to całe kłamstwo. Chciała w ten sposób otworzyć drogę do nowych wyborów, choć to niekonstytucyjne, bo „okienko transferowe" już się zamknęło 23 maja i teraz musimy poczekać na nowe aż do 6 sierpnia.

Konstytucja rozstrzyga

Prawdziwą nerwowość wywołała teza, że w przypadku zakończenia kadencji prezydenta Andrzeja Dudy jego obowiązki przejmie marszałek Senatu. Trzeba przeczytać ze zrozumieniem konstytucję, by nabrać pewności, że tak zdecydowała ona sama oraz większość rządząca, nie organizując na czas wyborów i nie wprowadzając stanu klęski żywiołowej.

Czytaj także: Koronawirus: kampania wyborcza daleko od zdrowia

Artykuł 128 ust. 2 Konstytucji RP wyraźnie mówi, co powinno się stać w przypadku opróżnienia urzędu prezydenta: trzeba ogłosić nowe wybory w ciągu dwóch tygodni. Obecny prezydent nie ma zamiaru zrezygnować, więc trzeba będzie czekać do końca jego kadencji i wtedy właśnie nastąpi opróżnienie urzędu. Konstytucja stwierdza, że kiedy nastąpi opróżnienie, trzeba zarządzić nowe wybory. Kropka. Z chwilą więc wygaśnięcia kadencji nastąpi opróżnienie urzędu. Wykładnia językowa jest tu bezwzględna.

Z kolei art. 131 ust. 2 Konstytucji RP wskazuje, co się dzieje od tej chwili do czasu wyboru nowego prezydenta. Po to, by państwo miało zapewnioną ciągłość działania, obowiązki prezydenta wykonuje marszałek Sejmu, ale tylko wtedy gdy: (następuje śmierć prezydenta, kiedy prezydent zrzeknie się urzędu, kiedy stwierdzono nieważność wyboru prezydenta albo gdy nastąpiły inne przyczyny nieobjęcia przez niego urzędu. Dalej, gdy Zgromadzenie Narodowe uzna trwałą niezdolność prezydenta do sprawowania funkcji ze względu na stan zdrowia i w końcu gdy nastąpi złożenie prezydenta z urzędu orzeczeniem Trybunału Stanu.

Mamy więc pięć przypadków wyszczególnionych i nie ma wśród nich opróżnienia urzędu z powodu upływu kadencji. Na szczęście w tym samym przepisie mowa jest o tym, że jeśli marszałek Sejmu nie może wykonywać obowiązków prezydenta, przejmuje je marszałek Senatu. Możemy więc odetchnąć. Konstytucja wszystko przewidziała. Nie jest taka zła. Nie ma wprawdzie jeszcze w niej gwarancji dla 500+ i dla wieku emerytalnego 60 i 65 lat, ale akurat na wypadek nieodbycia wyborów i wygaśnięcia kadencji bez następcy odpowiedni przepis się znalazł.

Nie można dopisać do zamkniętej już listy kolejnego przypadku (opróżnienia z powodu wygaśnięcia kadencji), bo marszałek Sejmu może działać tylko na podstawie prawa i w jego granicach (art. 7 Konstytucji RP). Gdyby marszałek Senatu mógł tylko tyle, co marszałek Sejmu, a ten – jak już wiadomo – nie mógłby wykonywać obowiązków prezydenta, sytuacja byłaby bez wyjścia: nie mielibyśmy w ogóle osoby pełniącej tymczasowo obowiązki głowy państwa. Wykładnia funkcjonalna prowadzi więc do tego samego wniosku, ponieważ inna interpretacja całości norm musiałaby godzić się na brak głowy państwa w sytuacji bezkrólewia. Do tego wykładnia funkcjonalna nie mogłaby dopuścić. Brawo twórcy konstytucji: nie ma luki w prawie. Wiwat prezydent, wiwat Sejm, wiwat Senat, wiwat wszystkie stany.

Konstytucja mówi wyraźnie, że przejęcie obowiązków dzieje się wtedy, kiedy marszałek Sejmu nie może ich wykonywać. Nie może i już, a w tym przypadku nie może z powodów konstytucyjnych. Kompetencji organów publicznych nie wolno natomiast domniemywać. Oto wyrok TK sprzed ćwierćwiecza (W 7/94: „(...) z konstytucyjnej zasady legalności, jak również z zasady demokratycznego państwa prawa wynika jednoznaczny wniosek, że w przypadku, gdy normy prawne nie przewidują wyraźnie kompetencji organu państwowego, kompetencji tej nie wolno domniemywać i w oparciu o inną rodzajowo kompetencję przypisywać ustawodawcy zamiaru, którego nie wyraził".

Kto jest interreksem

Trybunał Konstytucyjny w swoim orzecznictwie zajmował w sprawie przepisów kompetencyjnych stanowisko zdecydowane, stwierdzając wielokrotnie, iż przepis kompetencyjny: „podlega zawsze ścisłej wykładni literalnej, domniemanie objęcia upoważnieniem materii w nim nie wymienionych w drodze np. wykładni celowościowej nie może wchodzić w rachubę (...)".

To nie marszałkowi Tomaszowi Grodzkiemu marzy się zastępstwo w czasie bezkrólewia. Tak zdecydowała konstytucja. Swoją drogą w dawnej Rzeczypospolitej prowadzono długie spory, kto jest interreksem – marszałek Sejmu czy prymas. Ostatecznie stanęło na prymasie. Nasza konstytucja w przypadku opróżnienia urzędu w wyniku wygaśnięcia kadencji prezydenta znalazła miejsce dla marszałka izby wyższej. I słusznie. Wykładnia systemowa, na którą powołują się niektórzy przeciwnicy interreksa z Senatu, prowadzi do wniosku, że tak musi być, ponieważ ust. 3 art. 131 Konstytucji RP traktuje go jako ostatnią deskę ratunku, wymieniając tę jego kompetencję na końcu przywołanej normy. W tym przypadku zarówno wykładnia językowo-logiczna, jak i systemowa prowadzą do tego samego wniosku, ponieważ w tym przypadku wykładnia celowościowa jest wykluczona, co wynika z orzecznictwa TK, choć też nie stoi na przeszkodzie przyjętej interpretacji. A więc interreksem jest marszałek Senatu.

Nie sądzę, by twórcy konstytucji przewidywali, że może kiedyś nie dojść do wyborów. Pozbawienie obywateli tak podstawowego prawa jest równoznaczne z zamachem stanu. Miejmy świadomość, w jakiej rzeczywistości przyszło nam żyć. Prawo często nie nadąża za życiem, ale tym razem go niejako wyprzedziło.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Co prawda wykładnia teleologiczna (celowościowa) powinna być w tym przypadku – jak mówi TK – wykluczona, ale konfrontacja tego, co się stało z normami konstytucyjnymi, może podpowiadać taką myśl: marszałkiem Sejmu w naszych warunkach jest zawsze przedstawiciel większości parlamentarnej. Za sytuację, w której doprowadzono do nieprzeprowadzenia wyborów jest odpowiedzialna większość rządząca. To ona miała wszystkie instrumenty potrzebne do przeprowadzenia wyborów lub ich legalnego odłożenia. Może lepiej, jeśli w okresie bezkrólewia interreksem nie będzie przedstawiciel większości sejmowej odpowiedzialnej za nieprzeprowadzenie wyborów. Szczególnie że większość sejmowa odrzuciła wszystkie poprawki Senatu do poprzedniej ordynacji.

Miejmy świadomość

Można zrozumieć rządzących, że dążą za wszelką cenę do zrzucenia z siebie odpowiedzialności za ten zamach stanu poprzez jego zatuszowanie za pomocą byle jak przeprowadzonych wyborów. Można zrozumieć kandydatów, że ulegają presji na szybkie wybory, gdy patrzą, jak topnieją środki na kampanię, której niby nie ma, a jest. Można zrozumieć obywateli, którzy nie mogą już psychicznie wytrzymać napięcia spowodowanego niepewnością jutra, także w kwestii legitymizacji władzy. Można nawet zrozumieć manipulatorów od ordynacji wyborczej, którzy nie godzą się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, która realnie jest i narasta. W czasie stanu nadzwyczajnego nie można nie tylko przeprowadzać wyborów, ale nie wolno także zmieniać prawa wyborczego. Boją się więc, że na pewien czas zostaną im zabrane zabawki, które tak lubią. I być może to główny powód niewprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Proszę nam jednak nie wmawiać, że niezależni eksperci, w tym byli sędziowie konstytucyjni, kierują się innymi racjami niż konstytucyjne.

Proszę nam nie wmawiać, że odbył się jakiś okrągły stół w kwestii terminu wyborów. Okrągły stół tworzy się wtedy, gdy nie można rozwiązać kryzysu środkami parlamentarnymi i potrzebne jest włączenie sił pozaparlamentarnych w proces decyzyjny. Tak było w 1989 r. Rządzący szukali wtedy sposobu na podzielenie się władzą z pozaparlamentarną opozycją. Jeśli dziś ktoś wierzy, że obecna władza chce się podzielić władzą z opozycją – jest naiwny. Pamiętać także trzeba, że okrągły stół sam w sobie nie ma mocy sprawczej – konieczne jest przełożenie jego politycznych ustaleń na decyzje parlamentu czy rządu.

Trzeba mieć na uwadze w perspektywie zbliżających się wyborów, że np. w trakcie elekcji prezydenckiej w 2010 r. w konsulacie w Brukseli znaleziono w urnie 98 kart do głosowania więcej niż wydano. Trzeba więc zrobić wszystko, by gwarancje uczciwych wyborów nie pozostały tylko w sferze wiary. Czy nasza opozycja wierzy w to, że jeśli wprowadzi jakieś poprawki do ostatnio uchwalonej ordynacji wyborczej, to zostaną one przyjęte przez Sejm? Czy wybory teraz zarządzone nadal będziemy traktować jako wybory?

Miejmy świadomość, że jeśli do aktu głosowania przed 6 sierpnia br. dojdzie, to będzie to tylko plebiscyt – za czy przeciwko władzy. I nic więcej. Pokaże on tylko to, jaka część społeczeństwa władzy się boi albo wolałaby jej przynajmniej nie drażnić. Niewiele to jednak ma wspólnego z prawdziwymi wyborami w demokratycznym państwie prawa.

***

Cały XVI i połowa XVII w. upłynęły w dawnej Rzeczypospolitej na siłowaniu się, jak wybierać króla – post mortem czy vivente lege? Mimo że rozstrzygnięcie przyniosły w 1573 r. artykuły henrykowskie (post mortem), Wazowie kombinowali, jakby je obejść. Skończyło się to abdykacją Jana Kazimierza. Trafił do klasztoru.

Może zatem lepiej przeznaczyć środki wydane na kolejne niewybory np. na respiratory, których lada moment może znowu zabraknąć.

Autor jest b. prezesem TK, b. generalnym komisarzem wyborczym w latach 1990–1993

Wszyscy się zgadzają, że wybory muszą się odbyć w terminie konstytucyjnym. Nie wszyscy jednak rozumieją ten termin tak samo. Wyznaczyć datę wyborów można dopiero wtedy, gdy się ogłosi nową ordynację. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby miało być odwrotnie. Wybory miałyby się toczyć według obecnej, nakazującej głosowanie wyłącznie korespondencyjne? To absurd. Jeśli ordynacja zostanie uchwalona, podpisana i ogłoszona, to zgodnie ze standardami europejskimi trzeba czekać z wyborami cały rok. Trybunał Konstytucyjny mówił, że nie powinno się majstrować przy prawie wyborczym na sześć miesięcy przez ich wyznaczeniem. Zatem termin konstytucyjny to koniec tego roku.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją