Firma jest w garażu albo w stodole u sąsiada. Sprzedawane produkty należą do spółki z sąsiedniego miasteczka. Biznes jedzie tylko na prowizji od sprzedaży poza lokalem i na odległość, czyli poza garażem i stodołą. Jedyny majątek to kilkanaście długopisów, no i tych kilka domen internetowych do utrzymywania łączności ze światem i klientelą na różne produkty użytku domowego. Nie wali ona jednak drzwiami i oknami. A zobowiązania przedsiębiorcy rosną, nie płaci za media, nie reguluje rat kredytowych, żyje powietrzem, a pomocnik nie widział swojego wynagrodzenia od paru miesięcy. Wierzyciele wydzwaniają, straszą sądami i nakazami zapłaty. Nawet był już parę razy komornik, ale długopisy go nie zainteresowały. Biznesmen bez majątku to marny łup dla wierzyciela i komornika. Nie nadaje się do egzekucji. Jest jednak coś o czym zapominają komornicy, zwłaszcza ci starszej daty. Chodzi rzecz jasna o domeny internetowe. Niby one są, a jakby nie było ich widać. Kryją się w sieci. Trochę to tak, jak z udziałami w spółce. Też ich nie widać, ale mogą mieć wartość, że ho, ho. Domeny to wprawdzie nie rzeczy, jak twierdzą sądy, ale można się na nich trochę obłowić. Mogą one być cennym nabytkiem dla wierzycieli, choć oczywiście – jak to w naszym systemie prawnym – ich egzekucja rodzi trochę problemów, np. z opłatami abonenckimi, rejestratorem domen, czyli NASK–iem (Naukową i Akademicką Siecią Komputerową) oraz oczywiście z rynkową wyceną tego internetowego dobra.

Więcej w tekście mecenasa Pawła Milewskiego „Egzekucja z praw majątkowych do domeny internetowej". Zapraszam do lektury także innych artykułów w najnowszym numerze „Biznesu".