Grzegorz Malinowski: Jak zostać Abrahamem

Jak budować kapitał międzypokoleniowy i czy mogą w tym pomóc fundacje rodzinne, których powstanie umożliwi polskie prawo?

Aktualizacja: 21.06.2021 21:16 Publikacja: 21.06.2021 21:00

Grzegorz Malinowski: Jak zostać Abrahamem

Foto: Adobe Stock

W Księdze Rodzaju czytamy, że Bóg powiedział Abrahamowi: „uczynię z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię". Dalszą część historii znamy. Abraham stał się ojcem licznego i bogatego narodu. Inspirując się tą biblijną opowieścią, zadajmy sobie pytanie: czy możliwe jest międzygeneracyjne pomnażanie bogactwa tak, aby kolejne pokolenia dysponowały coraz większym majątkiem?

Przekleństwo Malthusa

Paradoksalnie – akurat Abraham nie jest najlepszym przykładem pozytywnej odpowiedzi na to pytanie. Dlaczego? Ponieważ historia gospodarcza zarówno w wymiarze makro, jak i w skali mikro wskazuje na to, że skłonność ludzi do płodzenia dzieci – uniemożliwiała międzypokoleniową akumulację kapitału. Wyjaśnijmy to na przykładzie. Jeżeli rodzina ma trójkę dzieci i majątek wart milion złotych, to każde z dzieci odziedziczy po ok. 300 tys. zł. I dalej, jeśli każde dziecko również będzie miało trójkę dzieci, to z pierwotnego majątku zostanie już tylko 100 tys. zł dla każdego członka rodziny. Jeśli kolejne generacje z różnych względów nie pomnażają kapitału, to ulega on rozdrobnieniu.

Podobną prawidłowość widać także w gospodarkach narodowych. Do czasów oświecenia każdy okresowy wzrost gospodarczy (wywołany różnymi czynnikami, od wzrostu produktywności, po łupy wojenne) skutkował przyrostem populacji, co z kolei powodowało, że PKB per capita utrzymywał się na stałym, niskim poziomie. Innymi słowy: im byliśmy bogatsi, tym mieliśmy więcej dzieci, a im mieliśmy więcej dzieci, tym szybciej topniał majątek w przeliczeniu na osobę.

Dlaczego pewne majątki rosną?

Popularne jest stwierdzenie, że „nic po nas nie zostanie”. Nie jest ono prawdziwe. Oczywiście można, wzorem Horacego tworzyć doskonałą poezję, która nas uczyni nieśmiertelnymi, ale mam tu na myśli raczej dobra wyrażalne w pieniądzu.

Zwróćmy uwagę na fakt, że pewne majątki rosną w czasie, np. majątek narodowy. Jeżeli założymy, że dany kraj nie nawiedzają żadne wyniszczające wojny, nie rozpanoszy się w nim żadna utopijna ideologia, i nie padnie ofiarą żadnej katastrofy naturalnej, to z dużym prawdopodobieństwem można prognozować, że jego majątek będzie wzrastał. Przybędzie w nim dóbr kultury, sztuki, a dobra naturalne zostaną wyeksponowane. Takie skarby jak: piramidy egipskie, opactwo westministerskie, fontanna di Trevi, czy wodospad Niagara to kapitał, który dla poszczególnych krajów jest nie tylko powodem do dumy, lecz także składnikiem aktywów, generującym pokaźne zyski dla narodowych budżetów. Można zatem postawić tezę, że wraz z upływem czasu majątek kraju rośnie i to nawet wówczas, gdy rodzima gospodarka doświadcza okresów stagnacji lub recesji.

Weźmy inny przykład: kościoły. Przy czym chcąc uniknąć kontrowersji będę o nich mówił w znaczeniu „budynki sakralne”. Kościół powstaje, następnie jest upiększany, stopniowo napełnia się sztuką, instaluje się w nim organy. Upływający czas sprawia, że zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz – budynek szlachetnieje.

Dlaczego więc pewne majątki rosną? Odpowiedź jest prosta: ponieważ kraje się nie rozmnażają. Zasada jest prosta: jeżeli musimy dzielić majątek, a chętnych jest coraz więcej, to majątek będzie topniał.

Wyjątkowy okres w historii

Obecnie na świecie mamy jednak do czynienia z tendencjami, które pozwalają na ostrożne stwierdzenie, że gospodarki uwolniły się od pułapki Malthusa. Zacznijmy od tego, że zjawiskiem niemal spowszedniałym jest wzrost gospodarczy. Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że gospodarka narodowa rośnie o 2-3 proc. w skali roku. Oczywiście są miejsca na świecie, które nie doświadczają rozwoju, ponadto dynamika rozwoju gospodarczego ma tendencję malejącą. Kraj rozwija się szybko na samym początku ścieżki wzrostu, ale z czasem rozwija się coraz wolniej.

Nie chcę tutaj wdawać się w spór, czy wysoka dynamika PKB jest możliwa do utrzymania w dłuższej perspektywie. Ograniczam się jedynie do obserwacji, że od kilku dekad w naszym kraju doświadczamy nieprzerwanego (poza aktualną sytuacją spowodowaną Covidem) wzrostu gospodarczego, i nie jesteśmy w tym aspekcie jedyni.

Druga sprawa to kwestia demografii. Współcześnie zjawiskiem o charakterze globalnym jest dążenie stopy urodzeń do poziomu naturalnej zastępowalności pokoleń (2,1, podczas gdy aktualny wskaźnik dla całego świata wynosi 2,5). Połączenie stabilnego wzrostu gospodarczego z niską stopą urodzeń oznacza, że PKB na mieszkańca ma tendencję wzrostową.

Jest jednak jeszcze trzecia kwestia. Otóż należy pamiętać, że wszystkie zagregowane wskaźniki, jakimi operujemy – to wartości średnie, a wartości średnie często więcej ukrywają, niż ujawniają. Na przykład z wysokiej dynamiki PKB w naszym kraju nie wyczytamy tego, że dochód części społeczeństwa w rozważanym okresie rósł znacznie szybciej niż średni dochód całego kraju. Podobnie ze stopą urodzeń. W skali świata wskaźnik urodzeń utrzymuje się na poziomie 2,5, ale w naszej części świata jest bardzo niski. Współczynnik dzietności w Polsce w 2019 r. wynosił 1,4, a to oznacza, że zdecydowana większość rodzin zdecydowała się na posiadanie tylko jednego dziecka .

Co z tego wynika? Przede wszystkim to, że dochody wielu rodzin rosną znacznie szybciej, niż wskaźnik PKB, a przy tym mają one mało dzieci.

Eksperyment myślowy i przykład Chin

Wyobraźmy sobie, że pewien protoplasta rodu uzbierał majątek i przekazał go dzieciom. Załóżmy, że (1) majątek miał postać aktywów finansowych, (2) spadkobiercy niczego do masy spadkowej nie dokładają, ani jej nie pomniejszają (3) majątek jest przekazywany kolejnym pokoleniom, (4) inflacja nie występuje, (5) czas trwania jednego pokolenia to 25 lat. Zasadnicze pytanie brzmi: co się wydarzy z majątkiem w kolejnych pokoleniach?

To oczywiście zależy od tego, ile w rodzinie będzie dzieci. Załóżmy, że wszystkie generacje mają po dwójkę dzieci. Wówczas protoplasta podzieli swój majątek na dwie połowy, a w następnym pokoleniu – każdy potomek otrzyma ćwierć pierwotnej wartości. Oznacza to, że w szóstym pokoleniu majątek będzie dzielony przez 64. Analogicznie, gdyby w rodzie wszyscy mieli trójkę dzieci, to w szóstym pokoleniu majątek byłby dzielony między 729 osób! Gdyby zaś stopa urodzeń wynosiła 4, wówczas w mianowniku mielibyśmy 4096 spadkobierców.

Na szczęście – stopa urodzeń to nie jedyna zmienna, którą powinniśmy brać pod uwagę. Kapitał początkowy również powinien pracować w czasie. Środki finansowe mogą zostać przeznaczone na zakup bezpiecznych obligacji, lub być zainwestowane w zdywersyfikowany portfel akcji. W takiej sytuacji kluczowym parametrem jest spodziewana stopa zwrotu. Prosta matematyka finansowa pozwala wyliczyć, że za 100 lat nasi potomkowie będą dysponowali kwotą niemal 2,5 krotnie wyższą, jeśli kapitał będzie rocznie wzrastał o 1 proc. Przy wzroście 2-proc. po tym samym okresie należy spodziewać się pięciokrotnego wzrostu majątku, wzrost 3–proc. pomnoży majątek dziewięciokrotnie, a 4–proc. - 16-krotnie.

A zatem z jednej strony – majątek rośnie (rośnie licznik), ale z drugiej strony – rośnie także liczebność rodziny (rośnie mianownik). Skoro tak, to zasadne staje się pytanie o to, jaki poziom rentowności kapitału gwarantuje, że międzypokoleniowy majątek nie będzie tracił na wartości?

Ponownie – wszystko zależy od dzietności. Jeśli w rodzinie wszyscy mają po trójkę dzieci, to potrzebna jest 8–proc. stopa zwrotu. Jeśli w rodzinie wszyscy mają dwójkę dzieci, wówczas potrzebna jest 4–proc. stopa zwrotu. Z kolei rozrodczość na (czysto hipotetycznym) poziomie 1,5 – wymaga 2-proc. stopy zwrotu. Jeżeli stopa wzrostu choćby minimalnie przekroczy założony poziom, to oznacza to wzrost międzypokoleniowego kapitału.

Żyjemy w czasach, w których możliwe stało się międzypokoleniowe pomnażanie majątku. Najmniej skomplikowanym jest model międzypokoleniowego dziedziczenia w rodzinie, w której każda generacja posiada tylko jedno dziecko. Oznacza to, że w kolejnych pokoleniach dziedziców nie przybywa (mianownik ciągle wynosi „1”), i wszystko zależy od stopy zwrotu. Jeżeli dziś przekażę mojemu jednemu dziecku 100 tys. zł, a stopa zwrotu będzie utrzymywała się na poziomie 2 proc., to mój wnuk będzie miał portfel wart 250 tys. zł. Z kolei, gdyby rozważyć bardzo optymistyczny scenariusz z 5–proc. stopą zwrotu, wówczas mój wnuk otrzyma ponad 500 tys. zł.

Sprawa robi się bardziej złożona przy większej liczbie dzieci, ale nawet w przypadku rodzin funkcjonujących w modelu 2+2 wydaje się, że wymóg 4–procentowej stopy zwrotu, choć jest trudny do spełnienia w długim okresie, to przecież nie jest nieosiągalny.

Co ciekawe wydaje się, że z międzypokoleniową akumulacją kapitału mamy do czynienia w Chinach. Wszakże śmiałe reformy zapoczątkowane w drugiej połowie lat 70. spowodowały, że kraj ten znalazł się na ścieżce szybkiego wzrostu gospodarczego i kroczy nią nadal (abstrahując od zawirowań covidowych). Z jednej strony mamy więc tam do czynienia z bezprecedensowym, niemal dwucyfrowym wzrostem gospodarczym, a z drugiej strony z wprowadzoną w 1977 r. tzw. polityką jednego dziecka, która spowodowała gwałtowny spadek stopy urodzeń.

W tym tekście abstrahuję zupełnie od długookresowych, negatywnych konsekwencji spadku dzietności, i koncentruję się na innych aspektach tej tendencji. Przytoczone informacje umożliwiają postawienie hipotezy, że w Chinach aktualnie mamy do czynienia z kumulowaniem kapitału rodzinnego w ramach drugiego pokolenia (licząc od 1978 r.). Mechanizm akumulacji jest jeszcze dodatkowo wzmocniony wysoką stopą oszczędności wśród Chińczyków. Niebagatelne znaczenie ma również ciekawy rys tzw. ekonomii konfucjańskiej, która za główny cel stawia sobie nie tyle generowanie zysku (na co kładzie główny nacisk ekonomiczna refleksja Zachodu), co zapewnienie ciągłości – przetrwanie w czasie.

Pamiętam, że podczas jednej z moich wizyt z Chinach zaskoczyło mnie to, jak majętni są tam ludzie, którzy wcale nie prowadzą lukratywnych biznesów, ani nie piastują eksponowanych stanowisk. Na przykład 20-letnia przewodniczka muzealna z otoczonego dziś złą sławą – Wuhanu mówiła mi, że ma jedno mieszkanie w Wuhanie i dwa w Pekinie – zakupione w celach inwestycyjnych. I to mieszkania 150-metrowe. A metr kwadratowy mieszkania w Pekinie wyceniany był na ok. 30 tys. zł! Wtedy zastanawiałem się, skąd jej rodzina wzięła na to pieniądze. Dziś myślę, że wiem. Dziadek oszczędzał i inwestował przez 20 lat. Przekazał majątek córce, która połączyła swój majątek z majątkiem męża (którego ojciec również akumulował kapitał przez dwie dekady) ci zaś po paru dekadach wyrzeczeń i chomikowania byli w stanie zainwestować w mieszkania dla swojego dziecka.

Międzypokoleniowy sukces i fundacje rodzinne

W zarysowanym rozumowaniu w ogóle nie pojawił się temat własnego wkładu w budowanie międzypokoleniowego majątku. Wszakże kolejne pokolenia wyposażone nie tylko w odpowiednie kompetencje, lecz także w swoistą filozofię wiążącą pracowitość z oszczędnością – przyczyniają się do powiększania zakumulowanego majątku rodziny.

W tym kontekście warto jednak zwrócić uwagę na drugą stronę medalu. Otóż majątek zwykle jest czymś, z czego się korzysta. W zarysowanym wyżej eksperymencie myślowym założyłem, że kapitał pierwotny „pracuje” przez kolejne dekady i nie jest uszczuplany. Łatwo więc zaatakować takie rozumowanie wskazując, że jest ono nierealne. Rzeczywiście, z majątku można korzystać, ale po pierwsze – można to robić w sposób bardzo umiarkowany. Na przykład na cele bieżącej konsumpcji można przeznaczać wyłącznie dywidendy wypłacane przez spółki znajdujące się w rodzinnym portfelu inwestycyjnym. Po drugie – majątek może ograniczać wydatki, zwiększając tym samym stopę oszczędności. Na przykład mieszkanie kupione przez rodziców powoduje, że w kieszeni dziecka co miesiąc znajduje się (całkiem pokaźna) kwota, którą musiałoby przeznaczyć na wynajem lub ratę kredytu.

Żyjemy w czasach dających unikalną możliwość budowania kapitału rodzinnego. Dawniej również były takie możliwości, jednak niski wzrost gospodarczy oraz skłonność do wielodzietności powodowały, że szansa na świadome, międzypokoleniowe budowanie kapitału – była zarezerwowana tylko dla nielicznych.

Pragnę podkreślić, że o budowie międzypokoleniowego majątku należy przede wszystkim myśleć na poziomie mikroekonomicznym – na poziomie gospodarstwa domowego. Z tekstu wynika bowiem, że rodzina, w której przeciętna rozrodczość nie przekracza dwójki dzieci – jest w stanie pomnażać swój międzygeneracyjny majątek, jeżeli realna stopa zwrotu z kapitału będzie wynosiła 4 proc. w skali roku.

W związku z tym można sobie wyobrazić rozwiązanie, polegające na tym, że fundator w akcie założycielskim dokonuje wydzielenia części majątkowej (kapitałowej), która po pierwsze nie staje się pełną własnością kolejnych generacji, ale z której kolejne generacje mogą korzystać – mogą partycypować w dochodach generowanych przez kapitał. Na zasadach określonych przez fundatora kolejne pokolenia będą mogły nie tylko cieszyć się dodatkowym dochodem generowanym przez kapitał, lecz również (a może przede wszystkim) będą mogły dobrowolnie przeznaczać część swoich oszczędności na rzecz powiększenia części kapitałowej. Takie rozwiązanie powoduje, że (1) majątek rodziny zaczyna „żyć własnym życiem”, (2) rodzina staje się coraz bardziej świadoma samej siebie, (3) zmienia model myślenia o rodzinie – postrzeganie rodziny w kategoriach: mąż, żona, dzieci, dziadkowie, siostra i brat – zostaje zastąpione szerszym myśleniem o swoich dalszych krewnych (którzy np. w szóstym pokoleniu także będą partycypować w części majątkowej), (4) shorttermizm zastępuje longtermizmem. Rodzina, niczym dawne rody arystokratyczne może planować swoją przyszłość nie w kategoriach dekad, ale stuleci.

Czy to science fiction? Trochę tak, trochę nie. Za tym, że nakreślona wizja jest marzycielstwem przemawia fakt, że nie jest to popularny sposób myślenia. Jednak w moim przekonaniu ważnym argumentem za tym, iż opisywana perspektywa jest twardo ugruntowana w realiach, jest to, że podobne rozwiązania funkcjonowały w dawnej Polsce. Mam na myśli tzw. ordynacje rodowe, np. Zamoyskich, Potockich, Lubomirskich itd. Czym była ordynacja? Była to instytucja nadająca majątkowi ziemskiemu założyciela zupełną niezależność. Majątek posiadał własny statut, a jego zarządcą zostawał (zazwyczaj) najstarszy syn. Pozostali członkowie rodziny mogli w sposób ograniczony korzystać z majątku, ale nie mogli nim dysponować w dowolny sposób. Ordynacje miały zapobiec rozdrabnianiu majątku i okazały się odporną na destruktywne działanie czasu instytucją. Ordynacja Zamoyskich prężnie funkcjonowała przeszło 350 lat, a jej likwidacja w 1946 r. nie wynikała z nieefektywności, ale z rabunkowej polityki ówczesnych rządów.

I ostatni argument przemawiający za tym, że nie bujamy w obłokach – ustawa o fundacji rodzinnej. To rozwiązanie, które pojawi się w polskim porządku prawnym prawdopodobnie na początku 2022 r. Wprawdzie ustawodawca kieruje się potrzebą zapewnienia sprawnej sukcesji firmom rodzinnym, ale wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ta nowa instytucja stała się wehikułem inwestycyjnym, który da nowe możliwości tym, którzy marzą nie tylko o zbudowaniu żyjącej w obfitości rodziny, ale których ambicją jest wręcz zbudowanie rodu.

Abraham pragnął zbudować wielki ród, ale jego wkład własny w tę ideę był skromny. Miał bowiem tylko jednego syna (nie licząc dzieci spłodzonych z niewolnicami). Być może obecne czasy umożliwią świadome budowanie wielkich majątków z równie niskich wkładów własnych?

Dr Grzegorz Malinowski pracuje w Katedrze Ekonomii Akademii Leona Koźmińskiego.

W Księdze Rodzaju czytamy, że Bóg powiedział Abrahamowi: „uczynię z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię". Dalszą część historii znamy. Abraham stał się ojcem licznego i bogatego narodu. Inspirując się tą biblijną opowieścią, zadajmy sobie pytanie: czy możliwe jest międzygeneracyjne pomnażanie bogactwa tak, aby kolejne pokolenia dysponowały coraz większym majątkiem?

Przekleństwo Malthusa

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację