Andrzej Wojtyna: Walka o euro to walka o pozostanie w UE

Pojawia się szansa, być może ostatnia, by wykorzystać nastroje społeczne i zachęcić elektorat do ponownego przemyślenia kosztów i korzyści członkostwa Polski w strefie euro.

Aktualizacja: 06.06.2017 07:49 Publikacja: 05.06.2017 20:56

Andrzej Wojtyna: Walka o euro to walka o pozostanie w UE

Foto: Fotorzepa/ Małgorzata Pstrągowska

Jeszcze rok temu o członkostwie Polski w UE i w strefie euro można było próbować rozmawiać jak o dwóch rozłącznych, względnie autonomicznych kwestiach. Partie koalicyjne były przekonane, że dalsze odsuwanie w czasie wywiązania się z traktatowego obowiązku przystąpienia do strefy wspólnej waluty nie koliduje z osiąganiem korzyści z członkostwa w UE, a nawet sprzyja ich zwiększeniu. Pogląd ten był też akceptowany przez znaczną część opozycji. Przez ostatni rok, w wyniku przede wszystkim Brexitu, zwycięstwa Donalda Trumpa, problemu uchodźców, sukcesu wyborczego Emmanuela Macrona, nowych propozycji Komisji Europejskiej dotyczących pogłębiania integracji wśród krajów strefy euro oraz coraz bardziej antyunijnego kursu polskich władz sytuacja uległa radykalnej zmianie.

Polska stanęła przed kluczowym wyborem, którego nie można już wygodnie odsuwać w czasie i który musi być jasny dla elektoratu. Członkostwo w strefie euro to nie tylko sposób na uniknięcie politycznej i gospodarczej peryferyzacji kraju i szansa na silniejsze instytucjonalne zakotwiczenie dorobku transformacji. To przede wszystkim sposób na zmniejszenie ryzyka wyprowadzenia Polski z UE przez obecne władze.

Groźna alternatywa

Politycy kierują się w znacznie większym stopniu bardziej bieżącymi wskaźnikami popularności niż długookresowym interesem kraju. Przy omawianiu „kluczowego wyboru" warto więc wyróżnić dwa hipotetyczne stany stabilnej równowagi:

a) wysokie poparcie dla członkostwa w UE i w strefie euro oraz

b) niskie poparcie dla członkostwa w UE i w strefie euro.

Oznacza to, że można też wyróżnić dwa pośrednie przypadki niestabilnej równowagi, w których poparcie elektoratu dla każdej z dwóch kwestii kształtuje się odmiennie. Obecną sytuację można ogólnie scharakteryzować jako przypadek, w którym ciągle bardzo znacznemu poparciu dla członkostwa w UE towarzyszy znacznie niższe poparcie dla członkostwa w strefie euro.

Co istotne jednak, w ostatnich tygodniach niestabilność przejawia się w rosnącym i nawet już dominującym poparciu respondentów dla pogłębienia integracji w UE. Pojawia się więc szansa, być może ostatnia, na to, aby wykorzystać nastroje społeczne i zachęcić elektorat (obecny i przyszły) do ponownego przemyślenia kosztów i korzyści członkostwa w strefie euro.

Jeśli to się nie uda, to zamiast w kierunku stabilnej równowagi prounijnej będziemy się przesuwać do politycznie i gospodarczo groźnego oraz trudnego do odwrócenia stanu równowagi antyunijnej, który będzie sprzyjał wyprowadzeniu Polski z UE.

W tym miejscu wątek polemiczny. Nie dziwi mnie, że według prof. Grzegorza Kołodki („Rzeczpospolita" z 10.05.2017) to dzięki jego wcześniejszemu artykułowi („Rzeczpospolita" z 3.01.2017) „udało się rozpętać ogólnonarodową debatę w sprawie przystępowania Polski do euro". Nie dziwi, ponieważ od 20 lat przekonuje nas, że polska transformacja rozpoczęła się od jego Strategii dla Polski, zamiast wskazywać na utrzymanie przez siebie głównego kierunku reform prorynkowych, za które mu chwała.

To jednak wskazane powyżej wydarzenia minionego roku wywołały nowy rozbłysk zainteresowania tym problemem i nową fazę dyskusji. A nawet jeśli się mylę, to i tak bardzo się cieszę z renesansu dyskusji, którą trzeba za wszelką cenę podtrzymywać. To dobrze, że prof. Kołodko aspiruje do przewodzenia w publicznej dyskusji o euro. Jest świetnym mówcą i osobą publiczną często zapraszaną do telewizji. Mógłby więc odegrać ważną rolę w przywracaniu poparcia dla członkostwa Polski w strefie euro.

Taka rola jednak zobowiązuje: po osobie do niej aspirującej należałoby się spodziewać, że przyjmie pewne metaspojrzenie i dokona rzetelnego przeglądu możliwych sposobów prowadzenia dyskusji oraz oceni relatywną merytoryczną wagę poszczególnych grup argumentów pod kątem ich przydatności w podjęciu społecznie korzystnej decyzji. Poza tym można by oczekiwać, że taka osoba zada sobie trud zrozumienia podnoszonych w dyskusji argumentów i nie ograniczy się do nazywania ich „wymądrzaniem się".

Najbardziej niepokojące w artykule Grzegorza Kołodki jest dla mnie bagatelizowanie skali zagrożeń wynikających z „dobrej zmiany" dla podstaw ustrojowych Polski i przyszłości polskiej gospodarki. Wydawałoby się, że to właśnie jemu, jak mało komu, powinno zależeć na obronie dorobku polskiej transformacji, w związku z czym powinien już dawno temu zwrócić uwagę na aeuropejskość, a nawet antyeuropejskość strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju oraz wielu podjętych przez obecne władze działań. Zamiast silnego, ostrzegawczego i krytycznego głosu prof. Kołodko proponuje nam jako jedyne rozwiązanie wiarę w jego umiejętność „zasiania wątpliwości w toku myślenia" u „decydentów z najwyższej półki".

Co ciekawe, wygląda na to, że ta jego wiara jeszcze bardziej się umocniła po przeczytaniu wywiadu z premier Beatą Szydło („Rzeczpospolita" z 11.05.2017) i po wysłuchaniu jej apelu do Europy. Świadczy o tym wywiad prof. Kołodki dla PAP z 28.05.2017, w którym sugeruje zaproszenie przez panią premier „porządnych polskich ekonomistów" („a jest nas trochę") na rozmowę, w trakcie której „dałoby się zasiać wpierw ziarenko wątpliwości, a potem logiczną argumentacją przekonać decydentów".

Jeśli prof. Kołodko rzeczywiście wierzy, że według takich zasad toczy się obecnie dyskurs publiczny, to obawiam się, że po raz drugi, podobnie jak przed 20 laty, może go zawieść wyobraźnia.

Być może wiara ta jest częścią składową „teorii nowego pragmatyzmu", ale sądzę, że obecnie musimy przede wszystkim uważać, aby nie ulec pokusie „wyprzedzającego posłuszeństwa", przed którą ostrzega nas prof. Timothy Snyder w właśnie wydanej w Polsce najnowszej książce „O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku".

Jak zwiększyć poparcie dla euro

Niezależnie od tych polemicznych uwag mam nadzieję na wspólny wysiłek wszystkich zwolenników euro ukierunkowany na określenie lepszego sposobu doboru i hierarchizacji używanych przez nas argumentów. Jest to zadanie bardzo ważne, ponieważ wykorzystywanie nie najlepiej dobranych argumentów powoduje, że traci się szansę, jaka ostatnio się pojawiła, na zwiększenie społecznego poparcia dla euro. Przy próbie uporządkowania argumentów można wyjść od dwóch podstawowych kryteriów: ich aktualności i relatywnej wagi. Możemy więc wyróżnić cztery przypadki:

a) argumenty stare o dużej wadze;

b) argumenty stare o niewielkiej wadze;

c) argumenty nowe o dużej wadze i

d) argumenty nowe o małej wadze.

Taką prostą klasyfikację możemy odnieść osobno do czynników politycznych i ekonomicznych, pamiętając jednak, żeby obie te grupy czynników rozpatrywać zawsze razem i żeby wyraźnie wskazać, która z nich w danym okresie dominuje. Należy przy tym pamiętać, że nowym argumentom trudno jest się często przebić, ponieważ za bardzo odbiegają od dobrze już zadomowionych mądrości obiegowych.

Następnym krokiem powinno być zbudowanie podobnego schematu dla argumentów przeciwników euro. Jest to bardzo ważne, ponieważ nawet jeśli zwolennikom euro uda się uzgodnić najlepszy zestaw argumentów (nowych i o dużej wadze), nie oznacza to wcale, że będą one tak postrzegane przez oponentów. Jest bardzo prawdopodobne, że ich zdaniem ten zestaw argumentów jest akurat mało przekonujący. Dlatego lepszym podejściem jest wyjście od argumentów przeciwników euro i podjęcie próby wykazania ich fałszywości lub ograniczonej adekwatności.

Za takim podejściem przemawia obecna sytuacja. Przy nadal wysokim i ostatnio jeszcze bardziej rosnącym poparciu społecznym dla członkostwa w UE i rosnących obawach przed marginalizacją Polski obecnej władzy coraz trudniej jest sięgać do argumentów politycznych („ogólnopatriotycznych"). Próbuje więc sięgać do argumentów ekonomicznych, co stwarza szansę na podniesienie poziomu dyskusji, chociaż ostatni wywiad z premier Beatą Szydło nie jest pod tym względem obiecujący.

Przez polityków z „wysokiej", a „nawet najwyższej półki" przywoływany jest przede wszystkim argument o korzyściach z posiadania własnej, narodowej waluty. Chociaż jest to argument stary, to jak dotąd nie został on przedyskutowany w publicznej debacie w pogłębiony sposób. Ponieważ zyskuje on na znaczeniu wśród przeciwników euro, dobrze się stało, że prof. Witold Małecki („Rzeczpospolita" z 26.04.2017) formułuje wobec niego trafne zastrzeżenia. Ponieważ uważam, że jest to obecnie najważniejszy kierunek dyskusji sprzyjającej lepszemu zrozumieniu przez społeczeństwo ekonomicznych kosztów i korzyści przystąpienia do strefy euro, pozwalam sobie zaproponować do dyskusji szerszą listę kontrargumentów wobec tezy o zaletach narodowej waluty.

Argumenty w dyskusji

Lista ta obejmuje następujące argumenty teoretyczne i empiryczne o różnym stopniu ogólności:

1. Przez zmianę wielkości nominalnej nie można trwale wpłynąć na wielkości realne (tzw. dychotomia klasyczna).

2. W czystym systemie kursu płynnego (pure floating) kurs nie jest narzędziem polityki ekonomicznej.

3. Kurs jest wypadkową wielu czynników (różnego rodzaju szoków) i trudno na nim opierać strategię czy politykę gospodarczą.

4. Deprecjacja wpływa nie tylko na konkurencyjność eksportu, ale i na koszt importu. Ponieważ, jak wynika z badań, w strukturze polskiego eksportu dominują sekcje o wysokiej importochłonności, efekt netto deprecjacji jest ograniczony.

5. Korzystny efekt deprecjacji jako amortyzatora szoku należałoby skorygować o efekt zwiększonej niestabilności kursu i jej wpływu na inne wielkości makroekonomiczne (m.in. na napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych BIZ).

6. W czasie poważnych kryzysów finansowych następuje osłabienie walut większości rynków wschodzących, a więc nie uzyskuje się przewagi w stosunku do krajów, z którymi się głównie konkuruje.

7. Deprecjacja oznacza wzrost wartości zadłużenia zagranicznego i może podwyższyć wycenę ryzyka kraju (premię za ryzyko).

8. Dając gospodarce przejściowe wytchnienie, deprecjacja jest jednak zazwyczaj czynnikiem odsuwającym w czasie konieczne reformy podażowej strony gospodarki, od której w długim okresie zależy konkurencyjność przedsiębiorstw.

9. Przypadki udanego zastosowania pakietów konsolidacji fiskalnych, których elementem jest wstępna deprecjacja, są niestety bardzo nieliczne i wymagają niezwykle silnej determinacji rządów.

10. Trudno jest o dowody empiryczne na to, że rynkowe zmiany kursu nominalnego działają stabilizująco na efektywny kurs realny. Jeśli taka sytuacja wystąpiła, to miała charakter pojedynczych i przypadkowych epizodów. W czasie obecnego kryzysu światowego większość gospodarek wschodzących mocno interweniowała, najpierw przeciw deprecjacji, później przeciw aprecjacji.

11. Są poważne dowody na rzecz hipotezy o istnieniu światowego cyklu finansowego w przepływach kapitału, cenach aktywów i wolumenu kredytów, który nie jest powiązany ze specyficznymi warunkami makroekonomicznymi w poszczególnych krajach. Niezależna polityka pieniężna jest możliwa wtedy i tylko wtedy, gdy zastosowane zostaną narzędzia kontroli rachunku kapitałowego bilansu płatniczego.

12. W zależności od własnych partykularnych interesów określone grupy podmiotów mogą domagać się od rządu lub banku centralnego ingerencji na rynku walutowym, co zaburza mechanizm alokacji i zwiększa upolitycznienie gospodarki.

13. Historyczne epizody hiperinflacji i „złej deflacji" pokazują, że waluta narodowa może być powodem wstydu, a nie tylko dumy.

Złoty interes?

Powyższą listę chciałbym też zadedykować prezesowi NBP i członkom kapituły konkursu „Złoty interes: Korzyści z posiadania przez Polskę własnej waluty". Młodzi uczestnicy konkursu nie sięgną prawdopodobnie po żaden z tych argumentów, ponieważ zniweczyliby swoje szanse na nagrody ufundowane przez niezależny bank centralny, który powinien sprzyjać nieskrępowanemu rozwojowi i promowaniu wiedzy ekonomicznej. ©?

Prof. dr hab. Andrzej Wojtyna pracuje w Katedrze Makroekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, w latach 2004–2010 był członkiem RPP.

W toczącej się na łamach „Rzeczpospolitej" debacie o euro w Polsce udział wzięli:

- prof. Grzegorz Kołodko „Czy Polska zbawi Europę?" 2.01.2017, „Ucieczka do przodu" 03.05.2017

- Leon Podkaminer „Kto zbawi Europę?" 04.01.2017

- Maciej Stańczuk „Przyjęcie euro jest w interesie Polski" 11.01.2017

- Stefan Kawalec i Ernest Pytlarczyk „Nie rezygnujmy z własnej waluty" 27.01. 2017

- Janusz Jankowiak, „Mało science, dużo fiction w awersji do euro" 30.01.2017

- Andrzej Wojtyna, „Warto rozmawiać o euro" 27.03.2017

- Tomasz Grzegorz Grosse, „Dezintegracja europejska" 03.04.2017

- Marek Goliszewski, „Euro to szansa i nasza polisa ubezpieczeniowa" 12.05.2017

Jeszcze rok temu o członkostwie Polski w UE i w strefie euro można było próbować rozmawiać jak o dwóch rozłącznych, względnie autonomicznych kwestiach. Partie koalicyjne były przekonane, że dalsze odsuwanie w czasie wywiązania się z traktatowego obowiązku przystąpienia do strefy wspólnej waluty nie koliduje z osiąganiem korzyści z członkostwa w UE, a nawet sprzyja ich zwiększeniu. Pogląd ten był też akceptowany przez znaczną część opozycji. Przez ostatni rok, w wyniku przede wszystkim Brexitu, zwycięstwa Donalda Trumpa, problemu uchodźców, sukcesu wyborczego Emmanuela Macrona, nowych propozycji Komisji Europejskiej dotyczących pogłębiania integracji wśród krajów strefy euro oraz coraz bardziej antyunijnego kursu polskich władz sytuacja uległa radykalnej zmianie.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację