Wojciech Tumidalski: Prezes Sądu Najwyższego równie ważny jak prezydent

Najgorsze, co może spotkać Sąd Najwyższy, to powtórka z dekompozycji autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. Pierwszy prezes SN to bowiem nie tylko tytuł honorowy.

Aktualizacja: 12.05.2020 09:34 Publikacja: 11.05.2020 20:15

Wojciech Tumidalski: Prezes Sądu Najwyższego równie ważny jak prezydent

Foto: Fotolia.com

Najważniejsze, co może się zdarzyć podczas wtorkowego Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego, dzieje się po przerwaniu go w sobotę, a przed wznowieniem we wtorek. W tym czasie każdy jego uczestnik zajmuje się bowiem tym, co zwykle robi sędzia: bada i analizuje wszelkie scenariusze. Waży racje i interesy. To zawsze powinno poprzedzać werdykt i uwzględniać wszystkie okoliczności – wewnętrzne i zewnętrzne.

A gdy wybierani są kandydaci na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, na szali leży dużo więcej niż partykularne interesy sędziów SN. Tu idzie o krajowy i międzynarodowy autorytet najważniejszego sądu w dużym kraju europejskim. Sędziowie SN o tym wiedzą, niezależnie od tego, jak oceniamy ostatnie lata nominacji do ich grona. Miało się wrażenie, że w SN pojawiły się osoby, które koronę prawniczej kariery osiągnęły niesłusznie lub co najmniej za szybko.

Dziś Sąd Najwyższy jest już innym sądem niż ten sprzed lat, ale nadal jest Sądem Najwyższym, którego orzecznictwo oddziałuje na wszystkie sądy powszechne – i tak pozostanie. Izby Dyscyplinarna oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych zmieniły jego charakter, ale sędziom z nowego nadania nie odebrano prawa wyboru pierwszego prezesa i trzeba to uszanować. Solą SN są stare izby: Karna, Cywilna oraz Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Tam jest też najwięcej sędziów. Ci starsi są jednak solą nie tylko w oku obecnej władzy, ale też wielu spośród nowych sędziów. To wszystko wpływa na atmosferę i temperaturę zgromadzenia ogólnego. Oliwy do ognia dolewa jeszcze sposób jego prowadzenia, niestety daleki od tego, jak sędzia powinien umieć poprowadzić rozprawę, szanując prawa jej uczestników. Bo zasady są ważne.

Finałem zgromadzenia prędzej czy później musi się stać wyłonienie piątki kandydatów na urząd pierwszego prezesa SN. To nie tylko tytuł honorowy, choć także nie władza nad sędziowskimi sumieniami i wyrokami. Pierwszy prezes opiniuje projekty ustaw dla Sejmu, musi mieć zdolność rozmowy z innymi władzami w Polsce i za granicą, a także mieć kompetencje społeczne, by zarządzać zespołem ludzkim. I uczestnicy zgromadzenia SN mają ten komfort, że mogą wskazać piątkę takich kandydatów, bo w Sądzie Najwyższym są tacy sędziowie – prawie w każdej Izbie. Wybierający są też świadomi, że prezydent z przedłożonej mu do wyboru piątki może wybrać nawet tego, który dostał najmniej głosów. Każdy musi więc spełniać kryteria.

Tym ważniejsze, by sędziowskie sumienia dokonujące wyboru pozostały czyste także z perspektywy konstytucyjnej. Wśród jej przepisów jest i ten o odrębności władzy sądowniczej od pozostałych władz, ale rozumiany przecież z uwzględnieniem nakazu współdziałania wszystkich władz. Nawet nieposzanowanie tego nakazu przez rząd, parlament czy prezydenta nie zwalnia Temidy z obowiązku pamiętania o nim. Zasady są ważne.

Alternatywy bowiem nie ma. Kto myśli inaczej, niech z placu Krasińskich w Warszawie spojrzy w stronę alei Szucha, na Trybunał Konstytucyjny. Uczmy się na błędach, zamiast je powtarzać.

Czytaj też: Czy „starzy" w Sądzie Najwyższym prowadzą włoski strajk

Najważniejsze, co może się zdarzyć podczas wtorkowego Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego, dzieje się po przerwaniu go w sobotę, a przed wznowieniem we wtorek. W tym czasie każdy jego uczestnik zajmuje się bowiem tym, co zwykle robi sędzia: bada i analizuje wszelkie scenariusze. Waży racje i interesy. To zawsze powinno poprzedzać werdykt i uwzględniać wszystkie okoliczności – wewnętrzne i zewnętrzne.

A gdy wybierani są kandydaci na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, na szali leży dużo więcej niż partykularne interesy sędziów SN. Tu idzie o krajowy i międzynarodowy autorytet najważniejszego sądu w dużym kraju europejskim. Sędziowie SN o tym wiedzą, niezależnie od tego, jak oceniamy ostatnie lata nominacji do ich grona. Miało się wrażenie, że w SN pojawiły się osoby, które koronę prawniczej kariery osiągnęły niesłusznie lub co najmniej za szybko.

Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?