Choć większość zaabsorbowanych podróżowaniem, odwiedzaniem się lub po prostu bezwstydnym leniuchowaniem Polaków zdaje się o tym zapominać, są to święta ważne i skłaniające do refleksji. Nawet jeśli przy snującym się dymie z grilla i wśród pasujących do grilla napojów na poważniejsze refleksje zbyt wiele miejsca raczej nie ma.
    Dzień 1 maja ma u nas raczej kiepską prasę. Nic dziwnego: za czasów komunistycznych był zmieniony w parodię „święta pracy", z przymusowymi pochodami, hasłami o sukcesach w budowie socjalizmu (na szarym tle owego sypiącego się właśnie w ruinę ustroju), radosnymi festynami, w czasie których łaskawe władze rzucały złaknionemu ludowi nieco parówek, z flagami i transparentami. Prawdziwy 1 maja był jednak zawsze symbolem czegoś innego. Symbolem toczącej się nieprzerwanie w gospodarce rynkowej walki o podział wartości dodanej. W walce tej początkowo absolutna przewaga należała do właścicieli kapitału, narzucających przenoszącym się ze wsi do miast nędzarzom głodowe stawki płac, 12-godzinny dzień pracy i brak jakichkolwiek zabezpieczeń socjalnych. Właścicieli kapitału przez długi czas ochoczo wspierało państwo, w razie potrzeby każąc żołnierzom strzelać do strajkujących (to właśnie rocznicą jednej z takich masakr, w Chicago w roku 1886, jest data 1 maja).