Pracę można często wykonywać zdalnie, komputery i laptopy są powszechne, coraz więcej spraw udaje się załatwić przez internet. A regulacje kodeksowe w dużej mierze wciąż tkwią w głębokim PRL. Nic dziwnego, że członkowie Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy próbują je ucywilizować. Nawet rewolucyjnie. Choćby likwidacją kontraktów cywilnoprawnych i zastąpieniem ich umowami o pracę.
Od razu nasuwa się pytanie, czy będzie lepiej. Odpowiedź zależy od tego, kogo zapytamy. Dla pracodawcy likwidacja kontraktów cywilnoprawnych oznacza wzrost kosztów zatrudnienia. Dla pracowników zaś umowa o pracę to stabilniejsza forma zatrudnienia.
Trudno się dziwić biznesowi, że dąży do minimalizacji kosztów pracy, często niemałych. Nie oczekujmy więc, że szukając zysku, firma tę pozycję będzie pomijała. Jeśli jednak jest tendencja do obniżania kosztów pracy – choćby przez poszukiwanie innych niż umowa o pracę form zatrudnienia – po drugiej stronie powinien stać kodeks pracy, który ma nie tylko chronić interesy pracownika, ale też uwzględniać interes społeczny. Bo pracownik to nie tylko trybik w mechanizmie firmy. To także osoba, która często bierze na siebie zobowiązania finansowe, jak choćby kredyty. Pracujący członek rodziny (wszystko jedno na jakiej podstawie) to także istotny czynnik stabilności gospodarstwa domowego. A ponieważ to pracodawca ma możliwość narzucania mu formy zatrudnienia, rolą państwa jest sprawić, by umowa o pracę nie była droższa niż inne. Trudno bowiem nazwać wyborem sytuację, gdy ktoś może podpisać kontrakt cywilnoprawny albo... pozostać bezrobotnym.
Państwo, biorąc na siebie pewne obowiązki socjalne wobec obywateli, musi zadbać również o to, by mieć odpowiednie środki na ich finansowanie (opieka zdrowotna, system emerytalny). Nie bez znaczenia jest więc stabilność zatrudnienia pracownika, która z jednej strony gwarantuje jego wiarygodność kredytową, z drugiej zaś stabilizację wpływów budżetowych.
Ponieważ rozwój to nie tylko zysk, ale i edukacja. Dobrze, by prawodawcy widzieli również dalekosiężne efekty swoich pomysłów. Niedofinansowana edukacja to słabi kandydaci do pracy w przyszłości. Genialni programiści nie rodzą się na kamieniu. Zanim zostaną specjalistami, chodzą do przedszkola, ćwiczą na wuefie, czytają „Harry'ego Pottera" i Mickiewicza.