Ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w przyszłym roku mogą wzrosnąć o 30 proc. Przyczyną jest wzrost kosztów wytwarzania prądu z powodu drakońskiej podwyżki cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla.

Jak  informowała w ubiegłym tygodniu "Rzeczpospolita", minister energii Krzysztof Tchórzewski uspokaja, że Polacy tych podwyżek nie odczują. Rząd pracuje już nad ustawą o systemie dopłat rekompensujących wzrost cen. 100-procentowe rekompensaty nie będą uzależnione od dochodu, co oznacza, że pieniądze dostanie każde gospodarstwo domowe. Rozliczaniem dopłat do rachunków zajmą się dostawcy prądu.

Jak ustaliło dziś rmf24.pl, rządowe dopłaty mają być jednak rozwiązaniem tymczasowym tzn. państwo chce je wypłacać przez rok lub dwa lata, nie dłużej. Powód? Oczywiście koszty dla budżetu - kilka miliardów złotych. Według rozgłośni, Ministerstwo Finansów nie zgodzi się, by na stałe obciążać budżet takimi kwotami.  Dodatkowy problem z bezterminowymi dopłatami byłby taki, że Komisja Europejska mogłaby je uznać za niedozwoloną pomoc publiczną dla koncernów energetycznych i zablokować cały mechanizm. Ale jest też inny powód:  Ministerstwa Energii jest przekonane, że ten skok cen prądu jest chwilowy i za jakiś czas one spadną - twierdzi  rmf24.pl

- To ma być mechanizm łagodzący ten chwilowy szok. Z naszych analiz wynika, że ceny uprawnień do emisji CO2 powinny spaść - powiedział rozgłośni jeden z wiceministrów energii.