Mówi się, że przykład idzie z góry. W związku z tym w ustawie o elektromobilności zapisano, że do 1 stycznia 2020 r. 10 proc. floty naczelnych i centralnych organów administracji powinny stanowić auta elektryczne. W 2025 r. ma być ich już połowa. Tylko czy wymiana urzędniczej floty na pojazdy zasilane silnikiem elektrycznym faktycznie da impuls motoryzacyjnej rewolucji?

Kancelarie Prezydenta czy Premiera mogą oczywiście kupować pojazdy napędzane silnikiem elektrycznym, ale służyć to będzie raczej PR-owi, a nie realnej zmianie, bo tak szef rządu, jak i głowa państwa, z uwagi na przepisy bezpieczeństwa (opancerzenie, a co za tym idzie waga pojazdu) nie przesiądą się szybko na elektryki.

Nie zmienia to jednak faktu, że warto zmieniać flotę, ale może zamiast urzędników na początek trzeba by wyposażyć w nie różnego rodzaju służby – od pojazdów wywożących odpady przez listonoszy, na policji kończąc. Ciekawym przykładem jest 20-tys. Grodzisk Mazowiecki, gdzie od przyszłego roku straż miejska zacznie jeździć pierwszym elektrykiem, a po mieście będą jeździć dwa elektryczne autobusy. Snując wizje miliona aut na polskich drogach, koniecznie trzeba wspierać samorządy w wymianie smrodzących autobusów na pojazdy elektryczne.

Oprócz rozsądnej wymiany floty warto inwestować w budowę infrastruktury, bo bez gęstej sieci ładowarek nie będzie się zwiększać liczba e-samochodów jeżdżących po naszych drogach. Lasy Państwowe, które zasłynęły ostatnio zakupem kilkunastu elektryków za 2,5 mln zł, mogłyby zainwestować w budowę słupków na największych leśnych parkingach należących do LP. Na pewno dałoby to silniejszy impuls dla rozwoju elektromobilnosci w Polsce.