Siedemnaście spółek z rynku kapitałowego w I kwartale tego roku sprzedało łącznie prawie 7,3 tys. mieszkań, o blisko 19 proc. więcej niż rok wcześniej, czyli w kwartale pod koniec którego rozpoczęły się turbulencje związane z pandemią oraz został ogłoszony lockdown gospodarki. Większość spółek zaliczyła dwucyfrowe wzrosty, kontynuowany był trend odbudowy sprzedaży w kolejnych okresach po zmrożonym lockdownem II kwartale ub.r.

Niskie stopy, dostępność kredytów i coraz śmielsze poczynania funduszy z rynku najmu napędzają popyt. Za to z podażą jest gorzej, co wpływa na ceny mieszkań.

– Wszystko wskazuje na to, że chętnych na mieszkania jest tak dużo, że deweloperzy podnoszą ceny, nie mogę się jednak zgodzić na nazywanie tej sytuacji bańką. Wciąż ceny mieszkań rosną z podobną dynamiką co wynagrodzenia, co jest sytuacją rzadką na tle europejskim, gdzie ceny w ostatnich latach rosły nawet 2–4 razy szybciej niż pensje – ocenia Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. – Warto mieć rękę na pulsie. Bańka nie tworzy się w miesiąc czy rok. Mieszkania musiałyby drożeć co najmniej kilka lat znacznie szybciej niż rosłyby nasze wynagrodzenia. Wtedy faktycznie moglibyśmy nabawić się tej choroby, która dziś trawi już wiele rynków na świecie – dodaje.

– I kwartał br. pod względem sprzedaży przez deweloperów giełdowych okazał się tak dobry, że aż niepokojący. Pytanie, co będzie, jeśli w kolejnych kwartałach popyt zacznie napierać jeszcze bardziej, choćby za sprawą planowanego państwowego wsparcia zakupów mieszkaniowych w ramach Nowego Ładu. Grozi to zachwianiem równowagi popytowo-podażowej ze wszelkimi tego konsekwencjami już w średniej perspektywie. Cała nadzieja w deweloperach i ich umiejętności dostosowywania się do warunków rynkowych – mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu Rynekpierwotny.pl.