Popkultura to monstrum, które pożera wszystko. Jest nienasycone. Medialne koncerny znajdują wciąż nowe sposoby pomnażania dochodów, bijąc kolejne rekordy box office'u, streamingu albo sprzedaży biletów na koncerty (skoro na nagraniach tak łatwo nie da się już zarabiać). Władcy show-biznesu tym bardziej powinni być więc zainteresowani kreowaniem nowych zjawisk, dzięki którym da się zajmować kolejne obszary i powiększać dochody. Tymczasem jest dokładnie na odwrót.

Na listach przebojów królują Bruce Springsteen i Madonna – w piosenkach, które brzmią, jakby je nagrano 30 lat temu. Do telewizji za chwilę wraca „Beverly Hills 90210", a „Big Brother", „Milionerzy" czy „Koło fortuny" już wróciły. Ba, nawet absolutne nowości są dziś z recyklingu. Dowodem choćby „Stranger Things", którego trzecia seria właśnie miała premierę i wygląda, że będzie to największy hit wakacji. W produkcji Netflixa wszystko dzieje się w latach 80., straszni Rosjanie wyglądają jak z filmów z czasów zimnej wojny, a kluczowa scena rozgrywa się przy dźwiękach „Never Ending Story" Limahla (choć tu w wykonaniu młodych aktorów). Dziwne to są rzeczy, by przywołać tytuł wspomnianego serialu.

Dlaczego tak się dzieje? Powodów są pewnie dziesiątki. Pierwszy i być może najważniejszy jest taki, że na nostalgii łatwo zarobić, przygotowując produkt, który może się spodobać nastolatkom i ich rodzicom (urodzonym w latach 70. czy 80.). Poza tym żyjemy w dobie medialnych baniek. Nie ma dziś filmów, piosenek, seriali czy artystów, których znają wszyscy na całym świecie, jak to było w przypadku Beatlesów czy Elvisa. Wylansowanie czegoś w takiej skali nie jest już dziś możliwe, lepiej więc sięgać po to, co sprawdzone. Jest jednak i taka możliwość, że kultura Zachodu przechodzi dziś tak głęboki kryzys, że nie jest w stanie wykreować niczego nowego. Widać to właśnie w popkulturze, bo to ona jest najczulszym radarem. A jeśli tak jest, to mamy powody, żeby się martwić.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia