Powód? Nieznany, a diecezja podkreśla tylko, że nie chodzi o żadne skandale seksualne czy ich tuszowanie. W mediach pojawiły się informacje – wielokrotnie sprawdzone, bo pochodzące z roku 2007 – o rzekomym tuszowaniu sprawy pewnego księdza, ale źródła zbliżone do diecezji zapewniają, że nie chodzi o tę sprawę ani o żadną inną tego rodzaju.
W takim razie o co może chodzić? Obawiam się, że o eklezjalną politykę. Abp Sheen jest symbolem i bohaterem ortodoksyjnego, konserwatywnego nurtu w amerykańskim katolicyzmie. Katolicy, którzy nie chcą postępowych zmian, odrzucają tam homoseksualną agendę ojca Jamesa Martina, bronią tradycyjnego nauczania o małżeństwie, a jednocześnie domagają się oczyszczenia Kościoła z przestępców seksualnych i homolobby, wzięli postać arcybiskupa na sztandary. Dla postępowych katolików i biskupów jest on więc ogromnym znakiem zgorszenia i budzi niechęć.
Nie jest także tajemnicą, bo sam o tym mówił, że również Ojciec Święty nie przepada za konserwatywnym nurtem Kościoła za oceanem (swoją drogą wciąż zadziwia, że papież mówi takie rzeczy), ogranicza nominacje hierarchów o takich poglądach na wyższe stanowiska, nie powołuje ich do kolegium kardynalskiego (gdzie wśród kardynałów ze Stanów Zjednoczonych nadal brylują najbliżsi współpracownicy byłego już księdza i kardynała Theodore'a McCarricka i ludzie o poglądach zdecydowanie progresywnych). I aż trudno nie zadać pytania, czy wstrzymanie beatyfikacji nie jest związane z zamiarem niedopuszczenia do wyniesienia na ołtarze kapłana i biskupa o ortodoksyjnych poglądach, żeby nie wzmacniać konserwatywnego nurtu w amerykańskim katolicyzmie. W tej sprawie bardzo chciałbym się mylić, ale nie widać innego sensownego wyjaśnienia.
Jeśli jednak pójść dalej, ta decyzja jest zła także z innego punktu widzenia. Otóż, tak się składa, podważa ona wiarygodność kościelnych metod weryfikacji świętości. Jeśli osoba, która nie jest święta, albo są co do tego wątpliwości, przeszła całą procedurę (a ta przeszła) – zbadano jej życiorys, a nawet za jej wstawiennictwem dokonał się niewyjaśnialny za pomocą medycyny cud – to pytanie, co takiego się wydarzyło, że wszystko to straciło znaczenie? Wyjaśnienia są dwa: albo ktoś zawalił swoją robotę (ale jak wtedy wyjaśnić cud?), albo ktoś uznał, że polityka jest ważniejsza niż beatyfikacja, a cud nie ma znaczenia. Oba wyjaśnienia są dramatycznie złe dla Kościoła. Zła jest także sytuacja, w której wystarczy rzucić w mediach cień podejrzenia na postać kandydata na ołtarze (w sposób ahistoryczny i pozbawiony znaczenia), by beatyfikacja została wstrzymana.