Owszem – byłoby dla nas zabójcze blokowanie reformy unii walutowej, robienie czegokolwiek, co utrudni w przyszłości przyjęcie euro – czytamy w dokumencie. Ale dziś priorytetem musi być zapewnienie równego dostępu dla wszystkich krajów UE do jednolitego rynku – głównego narzędzia wzrostu naszego kraju od lat. Więcej: razem z Brytyjczykami możemy dążyć do jego pogłębienia, przede wszystkim, jeśli chodzi o wymianę usług, przepływ kapitału, przemieszczanie się ludzi. Możliwe jest tu nawet wykorzystanie unijnego mechanizmu „pogłębionej współpracy", jeżeli uda się przekonać do takiego projektu przynajmniej dziewięć państw. Polska, która do tej pory stawiała na przyciągnięcie zachodnich inwestorów (to oni zapewniają dwie trzecie naszego eksportu do UE), bo potrzebowała ich kapitału i technologii, teraz musi zmienić strategię, wspierając ekspansję rodzimych firm na jednolitym rynku.
Eksperci obu instytutów podkreślają, że fundamentalnym zagrożeniem dla przełamania zapóźnień cywilizacyjnych przez nasz kraj jest próba narzucenia przez Niemcy i Francję własnego „kontynentalnego" modelu rozwoju – z hojną opieką socjalną i znaczącą rolą państwa w gospodarce. Temu służą powtarzające się próby wprowadzenia w całej Unii m.in. minimalnego poziomu płac i zabezpieczeń socjalnych. Tymczasem, wskazują autorzy raportu, w zjednoczonej Europie istnieją jeszcze trzy inne modele rozwoju: anglosaski, środkowoeuropejski, skandynawski. Wszystkie one wynikają ze specyfiki historycznej, poziomu rozwoju, kontraktu społecznego obowiązującego w poszczególnych krajach Wspólnoty. Polski na „model kontynentalny" nie stać, jego narzucenie podcięłoby konkurencyjność naszego kraju i powstrzymało jego rozwój. Razem z Brytyjczykami możemy to niebezpieczeństwo oddalić.
Współpraca między oboma krajami jest też możliwa przy kształtowaniu budżetu Unii po 2020 r. Dziś Polska jest największym beneficjentem kasy Brukseli, Wielka Brytania – czołowym płatnikiem netto. Interesy obu krajów są więc różne. Ale za cztery lata to się nieco zmieni. Powinniśmy wówczas osiągnąć ok. 75 proc. poziomu rozwoju Unii, wyprzedzając takie kraje, jak Grecja i Portugalia. Londyn chce, aby wówczas wydatki Unii były skoncentrowane na „rozwojowych" obszarach, jak modernizacja infrastruktury i nowe technologie, kosztem wydatków na rolnictwo i unijną administrację. Możemy mieć w tym pewien interes.
Nie mniejszym wyzwaniem od kłopotów strefy euro jest kryzys migracyjny. Autorzy raportu nie mają złudzeń: zawarte niedawno porozumienie z Turcją o powstrzymaniu fali uchodźców nie rozwiąże na trwałe tego problemu. Za dużo jest wokół Unii krajów upadłych, rozdzieranych wojnami czy pogrążonych w głębokim kryzysie gospodarczym. A to oznacza śmiertelne zagrożenie dla strefy Schengen, której zachowanie leży w fundamentalnym interesie Polski.
Wielka Brytania nie jest członkiem Schengen, ale i tu może okazać się cennym sojusznikiem, jeśli wesprze alternatywny wobec niemieckiego pomysł rozwiązania kryzysu migracyjnego. Bo zdaniem autorów raportu, zamiast obowiązkowego podziału uchodźców między kraje UE, który zakończył się zupełną porażką, znacznie lepszym rozwiązaniem byłaby unifikacja warunków przyznawania azylu w krajach Schengen i wielkości pomocy dla uchodźców. Absolutnym priorytetem musi być także radykalne uszczelnienie granic zewnętrznych Unii, czym Londyn też jest zainteresowany, bo przecież poprzez Calais stale jest zagrożony napływem imigrantów.
Oba kraje mogą także wiele zdziałać w polityce zagranicznej. Eksperci z Londynu i Warszawy wskazują, że tu próba wykucia wspólnej strategii poprzez powołanie traktatem lizbońskim nowych instytucji zakończyła się porażką. Nie ma europejskiej strategii wobec Rosji, świata arabskiego, Chin. I szybko nie będzie, bo zbyt duże są różnice interesów i historyczne uwarunkowania krajów Unii. Autorzy raportu radzą więc pozbyć się złudzeń i spojrzeć prawdzie w oczy: dyplomację będą prowadziły rządy narodowe, ale mogą w kluczowych momentach wykuwać wspólne inicjatywy (jak sankcje wobec Rosji), w czym brukselscy eurokraci powinni pomóc. Zasadniczo pomoże w tym także większe zaangażowanie parlamentów narodowych, które w przeciwieństwie do unijnej centrali mają pełną demokratyczną legitymizację.