Kerr był częścią drużyny Chicago Bulls z sezonu 1995/96, do dziś nazywanej najlepszym zespołem w historii ligi NBA – stawianym wyżej niż Boston Celtics Larry’ego Birda, czy Los Angeles Lakers z ery „Show time”. „Byki” w tamtym sezonie wygrały nieprawdopodobne 72 mecze w sezonie zasadniczym, przegrywając ledwie 10 razy. Chwilę potem w świetnym stylu wywalczyły mistrzostwo i jednocześnie rozpoczęły drogę do „three-peat”, czyli trzech kolejnych tytułów. Kerr był wówczas superrezerwowym, człowiekiem od zadań specjalnych i trudnych rzutów. Zdobył 668 punktów i w znacznej mierze przyczynił się do rekordu Bulls.
Dziś ma szansę pobić swój własny sukces – już w nowej roli, jako trener. Jego Golden State Warriors, obrońcy mistrzowskiego tytułu, wygrali właśnie swój 72. mecz w regular season i wyrównali rekord sprzed 20 lat. Do końca pozostało jedno starcie, z Memphis Grizzlies. Czy uda się pobić dawny, wyśrubowany rekord?
– Naprawdę, nie wiem co powiedzieć. To czyste szaleństwo – przyznał Kerr po 72. zwycięstwie. – Czuję, że znalazłem się w dobrym miejscu i w dobrym czasie już po raz drugi. Jestem szczęściarzem, że mogłem kiedyś grać obok Michaela Jordana, Scottiego Pippena i Dennisa Rodmana, że miałem takiego trenera jak Phil Jackson. A teraz sam jako trener trafiłem i w pewien sposób odziedziczyłem równie wspaniały zespół. Mieć w składzie Stephena Curry’ego, Klaya Thompsona, Draymonda Greena, czy Andre Igoudalę to chyba całkiem niezły fart, jak na debiut w nowej roli, co? – dodał.
Warriors wyrównali 20-letni rekord Bulls dzięki wygranej ze Spurs 92:86 w ich hali. To coś, czego nie udało się dokonać żadnej innej ekipie NBA – w tym sezonie „Ostrogi” nie przegrały w AT&T Center choćby jednego meczu. Aż do niedzieli. Dla „Wojowników” mecz ze Spurs to także przełamanie własnej, pechowej passy. Ekipa z Oakland ostatni raz pokonała Spurs na wyjeździe w 1997 roku, od tego czasu przegrywając 33 kolejne takie starcia. – Nikt, ale naprawdę nikt, nie pokona mojej drużyny 34 razy z rzędu. Rozumiecie to? – odgrażał się Kerr.
– Pobicie osiągnięcia Bulls to chyba większa sprawa dla zawodników. Słucham, jak wciąż o tym rozmawiają w szatni. To byłby ich sukces – w końcu to oni wychodzą na boisko i odnoszą te wszystkie zwycięstwa. Właśnie dlatego chyba więcej znaczy dla mnie sukces osiągnięty jako gracz Bulls. Choć przyglądanie się twarzom moich zawodników, którzy mają szansę pobić mój rekord, to coś, co kocham w zawodzie trenera – przyznał Kerr.