Pojawienie się StopCovid wywołuje wiele niepokoju w kraju, który od wielkiej rewolucji przywiązuje dużą wagę do indywidualnej wolności, w tym do prawa do prywatności. Jednak doniesienia na froncie walki z epidemią w jeszcze większym stopniu przerażają Francuzów. I skłaniają ich do coraz większych wyrzeczeń.
Po tragicznym błędzie, jakim była organizacja 15 marca wyborów lokalnych, Emmanuel Macron gwałtownie zmienił front i dwa dni później nakazał blokadę życia społecznego. Po trzech tygodniach kraj ma jednak oficjalnie blisko 130 tys. zakażonych i około 12 tys. ofiar śmiertelnych wirusa, choć realne dane, jak na całym świecie, są najpewniej gorsze. W poniedziałek prezydent wystąpi przed narodem, aby ogłosić, że planowane zniesienie obecnych restrykcji 15 kwietnia nie będzie możliwe.
Zmiany pójdą jednak znacznie dalej. Rząd już ogłosił, że w ciągu dwóch–trzech tygodni będzie gotowa aplikacja na smartfony, która po zdiagnozowaniu zakażenia koronawirusem u danej osoby automatycznie zawiadomi wszystkich, którzy w ostatnim czasie zbliżyli się do niej na mniej więcej metr na wystarczająco długi czas. Będą oni zobowiązani do poddania się kwarantannie.
StopCovid będzie jednak instalowany dobrowolnie. Nie będzie też używał geoaplikacji, jedynie Bluetooth. Rząd obiecuje, że dane zostaną automatycznie zlikwidowane, gdy epidemia opadnie. Dalej idące ingerencje w ochronę danych osobowych wymagałyby zgody parlamentu. Ale nawet StopCovid wywołał wątpliwości u prezydenta, który, zdaniem źródeł w Pałacu Elizejskim, wydał zgodę na nową aplikację, dopiero gdy okazało się, że nie ma wystarczających postępów w walce z chorobą.