Możemy stracić nawet kilkaset milionów złotych – alarmują przedsiębiorcy, którzy sprowadzają maseczki. Transporty z nimi, które dotąd były bez problemów odprawiane, teraz są zatrzymywane przez urzędy celne. – Ta nadgorliwość to efekt afery z zakupem przez Ministerstwo Zdrowia masek za 5 mln zł – twierdzą.
– Zatrzymano nam kontener z prawie milionem maseczek o wartości około 770 tys. zł. To maseczki higieniczne, które można kupić nawet w supermarketach, nie mają służyć zakaźnikom. Wcześniej celnicy nie mieli do nich żadnych zastrzeżeń, teraz domagają się od nas „prawdziwej” certyfikacji – mówi „Rzeczpospolitej” Wojciech Wrona, współwłaściciel firmy ze Śląska, która maseczkami handluje w całej Europie – ma odbiorców we Francji, Wielkiej Brytanii, Włoszech.
Jego zdaniem problemy zaczęły się zaraz po ujawnieniu afery z zakupem maseczek od instruktora narciarskiego z Zakopanego, które – jak wynika z badań – nie spełniają norm, a prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie oszustwa.
– Jesteśmy z branży reklamowej, ale żeby się ratować i utrzymać na rynku, także sprowadziliśmy maseczki, 100 tysięcy sztuk. Nie braliśmy żadnej tarczy, chcieliśmy zachować miejsca pracy. Nasz towar jest przetrzymywany we Wrocławiu, zastrzeżenia są identyczne jak w przypadku firmy pana Wojciecha – mówi inny przedsiębiorca z Wrocławia. – To są zwykłe maseczki, każdy może sobie taką uszyć. A od nas żądają certyfikacji na kawałek włókniny. Jedni mogą zarobić miliony, a przed innymi stawia się bariery nie do obejścia – stwierdza.