Podczas tegorocznego orędzia Władimir Putin przyciągnął uwagę światowych mediów, odsłaniając kilka tajemnic dotyczących najnowszych projektów przemysłu zbrojeniowego. Najciekawszym ma być manewrująca rakieta z napędem jądrowym. Z przemówienia Putina wynikało, że rakieta ta przenosi głowicę termojądrową na nieograniczoną odległość. – Tor lotu nie jest przewidywalny. Dzięki temu rakieta jest odporna na wszystkie istniejące i projektowane systemy obrony przeciwlotniczej – mówił.
To właśnie „nieprzewidywalność" skłoniła Amerykanów do rezygnacji jeszcze na początku lat 60. z programu Pluto. Wtedy tworzono podobną rakietę z silnikiem atomowym i mimo pozytywnych testów uznano, że jej produkcja byłaby niezwykle ryzykowna. Inżynierowie nie dawali stuprocentowej gwarancji, że w pewnym momencie nie zostanie utracone sterowanie. W takim przypadku mogłaby spowodować katastrofę w dowolnym miejscu. Nie dałoby się też uniknąć śmiercionośnego promieniowania, które pozostawia po sobie atomowy silnik takiej rakiety. Ostatecznie Pentagon uznał, że pojawienie się takiej broni mogłoby sprowokować ZSRR do stworzenia czegoś podobnego.
Putin nie miał problemu z tym, by rzucić wyzwanie Zachodowi, sugerując, że zrobił to, czego ponad 50 lat temu postanowili nie robić Amerykanie. Tymczasem z doniesień amerykańskiego wywiadu, na który powołuje się CNBC, wynika, że utworzenie takiej rakiety jak na razie Rosji nie wychodzi.
Stacja podaje, że od listopada 2017 do lutego 2018 przeprowadzono cztery próby rakiet z silnikiem atomowym. Wszystkie miały się zakończyć porażką. Największy sukces: rakieta przeleciała 35 kilometrów i runęła na ziemię, ponieważ kontrola nad nią została utracona. Najkrócej leciał pocisk, który spadł zaledwie cztery sekundy po starcie.
Komentując doniesienia CNBC, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow radził Rosjanom "słuchać prezydenta Federacji Rosyjskiej i wierzyć mu".