Podpisana w 1997 roku przez prezydentów Borysa Jelcyna i Leonida Kuczmę umowa „o przyjaźni, współpracy i partnerstwie" miała wtedy ogromne znaczenie dla Ukrainy. Porozumienie to było głównym dokumentem określającym podstawowe zasady współpracy ukraińsko-rosyjskiej. Rosyjski przywódca, zmęczony po przegranej wojnie w Czeczenii, zagwarantował na piśmie m.in. „nietykalność granic i poszanowanie integralności terytorialnej Ukrainy".
Oznaczało to, że Rosja nie będzie zgłaszać żadnych roszczeń terytorialnych w sprawie Krymu. Siedemnaście lat później Rosja już pod rządami Władimira Putina zaanektowała ukraiński półwysep. Wcześniej pojawili się tam rosyjscy żołnierze, pod okiem których odbyło się tak zwane referendum.
Od tamtej pory umowa „o przyjaźni" straciła sens, a fakt, że nadal obowiązywała po czterech latach wojny na wschodzie kraju, obciążał władze w Kijowie. Co więcej, w świetle tej umowy Ukraina wciąż pozostawała „partnerem strategicznym Rosji", oskarżając przy tym Moskwę o dokonanie agresji w Donbasie. W poniedziałek ukraiński przywódca oświadczył, że Kijów nie przedłuży jej na kolejne 10 lat, a więc jej działanie zakończy się z dniem 1 kwietnia 2019 roku. Decyzja prezydenta trafi do Rady Najwyższej, ale nikt w Kijowie nie ma wątpliwości co do tego, jak zagłosują ukraińscy parlamentarzyści.
– Nie będzie to miało żadnych praktycznych konsekwencji, umowa miała wyłącznie deklaracyjny charakter. Żaden z punktów tego porozumienia nie był wykonywany od 2014 roku – mówi „Rzeczpospolitej" ukraiński politolog Konstantin Bondarenko.
W maju Poroszenko wycofał ukraińskich dyplomatów ze wszystkich instytucji Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), której Ukraina była współzałożycielem. Wcześniej Wspólnotę opuściła Gruzja po wojnie w 2008 roku. – Ukrainę z Rosją nie wiążą już prawie żadne dwustronne umowy. Uznajemy jeszcze nawzajem paszporty i inne różnego rodzaju dokumenty urzędowe. Oprócz tego pozostało jedynie zamknąć granicę i wprowadzić ruch wizowy – dodaje.