Jeszcze w tym roku do Komisji Europejskiej ma trafić zarys polskiego programu odbudowy, na podstawie którego dostaniemy z UE 23 miliardy euro w dotacjach, dodatkowe blisko 5 mld euro w gwarancjach i 32 mld euro w pożyczkach. Same dotacje i gwarancje to 0,6 proc. naszego dochodu narodowego brutto.

Dlaczego Polska, która według wszystkich prognoz ma być najmniej dotknięta gospodarczo skutkami pandemii, dostanie jedną z grubszych porcji z liczącego 750 mld euro Funduszu Odbudowy, ustępując tylko takim krajom jak Włochy czy Hiszpania, największe ofiary koronawirusa? Niektórym wydawało się to tak niedorzeczne, że zanim jeszcze Bruksela przedstawiła plan podziału środków z projektowanego funduszu, pojawiły się spekulacje, że Polska może być jego płatnikiem netto. Tak nie będzie. A to dlatego, że Komisja Europejska postanowiła wziąć pod uwagę nie tylko spadek PKB czy wzrost bezrobocia po pandemii, ale też ogólny poziom zamożności. Zgodnie z zasadą, że im bardziej rozwinięty kraj, tym lepiej będzie sobie radził z szokami gospodarczymi. A w Funduszu Odbudowy chodzi nie tylko o to, żeby załatać dziury gospodarcze spowodowane pandemią, ale też o to, żeby gospodarki państw członkowskich wyszły z tego bolesnego doświadczenia lepsze: bardziej zielone, bardziej cyfrowe, bardziej zrównoważone. Do tego ideału Polsce ciągle daleko.

Fundusz Odbudowy ma wspierać Unię przez najbliższe trzy lata – chodzi o impuls odpowiednio duży i szybki. Dlatego tak ważne jest tempo jego uruchomienia. Polska swoim wetem już opóźniła ten proces, teraz trzeba będzie poczekać kolejnych kilka miesięcy na zakończenie procesu ratyfikacji w parlamentach wszystkich państw członkowskich. Bruksela próbuje uniezależnić się od procesu politycznego i już od września prowadzi techniczne konsultacje ze wszystkimi rządami. Dostały one szczegółowe wytyczne, jak konstruować swoje programy odbudowy, są w stałym i bezpośrednim kontakcie z ekspertami Komisji. To niecodzienna procedura, trochę jak przy autoryzacji szczepionki przez Europejską Agencję Leków. W normalnych czasach najpierw autor projektu zgłasza wniosek do administracji, potem ta miesiącami ocenia, czy jest zgodny z wytycznymi. Ale w nienormalnych czasach, a takie mamy teraz, wszystko dzieje się równolegle. Zakładamy, że szczepionka będzie dobra, więc analizujemy dokumenty na bieżąco, na podstawie informacji z kolejnych faz klinicznych. Zakładamy, że Fundusz Odbudowy w końcu ruszy, więc przygotowujemy projekty wcześniej. Po to, żeby natychmiast po ostatniej decyzji ratyfikacyjnej pieniądze popłynęły do odbiorców.

Bo że popłyną, to wszystkim w Unii wydaje się oczywiste. Bezprecedensowe porozumienie o funduszu finansowanym z pożyczek na rynku zostało przecież zaprojektowane przez wcześniej bardzo niechętną wspólnym unijnym długom Angelę Merkel. A potem zaakceptowane przez głównego europejskiego dusigrosza – premiera Holandii Marka Ruttego. Skoro kraje, które płacą do niego najwięcej, mówią „OK", to byłoby zaiste ironią losu, gdyby polski Sejm – w imieniu kraju hojnie obdarowanego – powiedział funduszowi „nie" lub głosowanie na „tak" bez końca odwlekał.