Na ulicach protesty. Trochę mniejsze, ale równie głośne. Sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską twardnieje w protestujących na mur. A w jeszcze Zjednoczonej Prawicy – cisza. Tematu nie ma.

Swoją propozycję zmian w ustawie o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży miała przedstawić Solidarna Polska, zajęła się jednak wetem do budżetu UE i nie ma czasu. Zmiany zaproponował za to prezydent, a nawet podobno złożył je do tzw. laski marszałkowskiej. I one przepadły jednak w czeluściach szafy marszałek Witek. Może leżą tuż obok dwóch projektów Lewicy – jednym o depenalizacji przerywania ciąży i drugim o liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. One chociaż mają szansę zaistnieć w przemówieniach posłów z Klubu Lewicy, ale kto zajmie się osieroconymi propozycjami prezydenta?

Mamy więc stan zawieszenia, który opiera się tylko na zaniechaniu. Czyli na tym, że rządząca koalicja czegoś nie robi. Nie robi, bo – jej zdaniem – nie musi. Nie musi drukować orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który – jej zdaniem – jest superważną i poważną instytucją strzegącą konstytucji. W tej sytuacji jednak to, co TK miał do powiedzenia o aborcji, tak ważne chyba nie jest. A to znaczy, że wszystko wisi na bardzo cienkim włosku.

Bo przecież to, że czegoś się nie robi dziś, wcale nie znaczy, że nie zrobi się tego jutro. Może tak, może nie – kokietuje PiS opinię publiczną, wydymając usta niczym kapryśna panna. Tymczasem panny nie kapryszą, tylko, używając słów powszechnie uznawanych za obelżywe, ciągną wahadło w swoją stronę. To może być taka piękna katastrofa.