Czy Donald Tusk może jeszcze nabrać świeżości, która zaprowadzi go wprost pod kryształowe żyrandole Pałacu Prezydenckiego? Wiele cech niezbędnych do zostania głową państwa pokrywa się z tymi, które są niezbędne do zakwalifikowania na zwykłego polityka, tylko muszą występować w większej intensywności. Zwykły polityk musi chcieć, by wybrali go obywatele, ale często wystarczy dostać skromne kilka tysięcy głosów – i już. A jak bardzo trzeba pragnąć stać się prezydentem, by dostać połowę głosów wszystkich głosujących? Znacznie, znacznie bardziej...

Czy Donald Tusk chce? Bliscy mu politycy PO mówią, że tak. Jeszcze niedawno, po przegranej Platformy w wyborach parlamentarnych, wahał się. Teraz przestał. Czy to wystarczy? Nie. Żeby zebrać ponad 50 proc. głosów, trzeba jednak nie tylko bardzo chcieć, trzeba też umieć rozkochać w sobie wyborców. Choćby obywatele zarzekali się, że brakuje im merytorycznych debat i poważnych dyskusji, to prezydent musi być kochany chociaż przez moment – tak krótki jak pół godziny w wyborczą niedzielę.

Andrzeja Dudę pokochano na moment za to, że nie jest Bronisławem Komorowskim, który stracił urok, bo się opatrzył i niewystarczająco chciał. Nie stracił go przed drugą kadencją Aleksander Kwaśniewski i dlatego wygrał drugie wybory w pierwszej turze. A czy europejska polityka przywróci blask Donaldowi Tuskowi w Polsce? Były premier musi odnaleźć w sobie siłę, poczucie humoru i charyzmę, które pomogą mu rozkochać w sobie na nowo wystarczająco wielu obywateli, by pociągnęli za sobą tych, którzy głosują z rozsądku albo na mniejsze zło. To właśnie jest największy wysiłek w kandydowaniu na najwyższy urząd. Chęć daje siłę, a siła – wszystko inne – uśmiech, dowcip, refleks w debatach i wiarę w siebie.

Oczywiście ważne jest też poparcie zaplecza politycznego. Tyle że jest to ważne głównie z punktu widzenia wyborczej logistyki. Trzeba ogarnąć billboardy, kampanię w mediach, spotkania w regionach... Ale czasem nawet wyraźna rezerwa kolegów z zaplecza pomaga w kreowaniu wizerunku, tak jak Kwaśniewskiemu pomagała szorstka przyjaźń z Leszkiem Millerem. Teraz Donald Tusk musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ma w sobie święty ogień do walki. Jeśli nie, to nie powinien próbować.