Jednak można też na to badanie popatrzeć z innej strony. Otóż okazuje się, że Polaków, którzy uważają, że trzeba wprowadzić ograniczenia w niedzielnym handlu, jest więcej niż zwolenników zachowania status quo. Jeśli bowiem do zwolenników ograniczenia handlu w każdą niedzielę dodamy zwolenników zamknięcia sklepów w jedną (9 proc.), dwie (9 proc.) lub trzy (3 proc.) niedziele w miesiącu, okazuje się, że za zmianą obecnej sytuacji – czyli braku jakichkolwiek ograniczeń – opowiada się jednak ponad połowa ankietowanych. Większość Polaków widzi więc, że niedziela nie jest najlepszym dniem na robienie zakupów, ale nie ma jednocześnie sprecyzowanych poglądów co do tego, jak konkretnie tę sprawę uregulować.

Za tym, by „dzień święty święcić", są też polski Kościół czy związki zawodowe. Powstaje tu jednak zasadnicze pytanie: czy jeśli PiS, Solidarność i Kościół chcą umożliwić osobom wierzącym spędzanie niedzieli w domu, czy zakaz nie jest tu pójściem na łatwiznę. Można sobie bowiem wyobrazić mnóstwo działań, które przekonywałyby Polaków do tego, że w niedzielę nie idzie się do supermarketu, tylko z dzieckiem na spacer. Jestem przekonany, że polskie sklepy, gdyby nie miały w niedzielę klientów od świtu do zmierzchu, nie marnowałyby pieniędzy na to, by utrzymywać je otwarte siedem w dni tygodniu. Zamiast wywierać presję na ustawodawców, Kościół powinien raczej przekonywać wiernych, by w niedzielę rezygnowali z zakupów.

Cała sprawa ma również oczywiście aspekt ekonomiczny. Zamknięcie sklepów w co drugą niedzielę oznacza ograniczenie liczby dni handlowych o niemal 7 proc. Biorąc pod uwagę, że w handlu w Polsce pracuje dziś ponad 2 miliony Polaków, można się zastanawiać, o ile skurczy się rynek pracy i o ile mniej zarobi budżet państwa. PiS chwali się sukcesami gospodarczymi, wzrostem PKB i malejącym bezrobociem. Z ekonomicznego punktu widzenia ograniczanie handlu w niedzielę uderza w każdy z tych elementów. Politycy PiS powinni o tym pamiętać.