Tylko czy o takim poparciu partia marzyła, gdy wygrywała wybory rok temu? Rozpoczęcie wojny z Trybunałem Konstytucyjnym oraz kiepski styl na początku rządów sprawiły, że nie zadziałał mechanizm premii dla zwycięzcy wyborów.

W głowach polityków PiS powinna więc już się zapalić lampka alarmowa – mimo kilku miesięcy funkcjonowania programu 500+ poparcie nie poszło w górę. A przecież to właśnie transfery socjalne miały się stać dla zjednoczonej prawicy gwarancją wysokiego poparcia. A tak się nie dzieje.

PiS potyka się za to o własne nogi i zaczyna to być systemowy problem, a nie incydent. Jak nie wojna o TVP, to kolejna ustawa przeciw Trybunałowi Konstytucyjnemu. Albo sprawa obsadzania stanowisk w spółkach Skarbu Państwa. Obrazu całości dopełnia niepokój rodziców, samorządowców i nauczycieli dotyczący ekspresowego tempa reformy edukacji. I jeszcze budzące emocje regulacje dotyczące aborcji. Z powodu odrzucenia przez PiS obywatelskiego projektu ustawy liberalizującej przerywanie ciąży (notabene wbrew prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu) i skierowania do dalszych prac projektu radykalnie zaostrzającego obecne przepisy przeciwnikom PiS łatwo było wywołać medialny bunt motywowany rzekomo troską o prawa kobiet.

PiS stara się tę złą passę przełamać, próbując przekierować debatę w stronę tematów bardziej dla siebie wygodnych. Stąd zmiany w rządzie, które mają udowodnić, że priorytetem będzie rozwój gospodarczy. Wzmocniono Mateusza Morawieckiego, a nie np. Zbigniewa Ziobrę czy Antoniego Macierewicza.

Trudno jednak uznać, że ten manewr uśmierza wszelkie niepokoje. Jeśli więc Jarosław Kaczyński nie zacznie zamykać kolejnych frontów sporów, zamiast je otwierać, za kilka miesięcy rząd będzie potrzebować kolejnego trzęsienia ziemi. Ale wtedy rekonstrukcja będzie musiała objąć również stanowisko premiera.