Wątpię. Dzieło Wojciecha Smarzowskiego stanie się raczej narzędziem walki z Kościołem, udowadniania tezy, że w sprawie nadużyć seksualnych nic nie robi, że pomija kwestię odszkodowań dla ofiar i że są one dla niego nieważne. Liczy się tylko obrona sprawców.

A przecież debata na temat pedofilii wśród duchownych toczy się w Polsce od lat. Kościół zabrał się do pracy i dużą część lekcji odrobił. Ma procedury postępowania ze sprawcą, pomocy dla ofiar, szkoleń. Owszem, są jeszcze miejsca, gdzie temat nie jest traktowany poważnie. Ale są tacy hierarchowie jak bp Piotr Libera z Płocka, który publicznie mówi, że w jego diecezji od 2007 r. było dziewięciu księży oskarżonych o seksualne molestowanie 16 nieletnich. Przeprasza i zapewnia, że stoi po stronie ofiar. Ten głos (tak oczekiwany) zginął w medialnym zgiełku – być może dlatego, że bp Libera jest na razie jedynym, który takie dane ujawnił.

Powstaje jednak pytanie, czy ci, którzy krzyczą, że zależy im na dobru ofiar i dobru Kościoła, są szczerzy. Czy ważniejsze są odszkodowania za przestępcze czyny sprzed lat czy praca nad tym, by nie dochodziło do nich w przyszłości?