Na mistrzostwach w Korei (2002) przegraliśmy dwa mecze, a w trzecim (o honor oczywiście) zwyciężyliśmy Stany Zjednoczone 3:1. Na mundialu w Niemczech (2006) po dwóch porażkach pokonaliśmy 2:1 Kostarykę. Przeciw USA Jerzy Engel wysłał na boisko wszystkich, którzy do tej pory nie grali, a oni odwdzięczyli się zwycięstwem.
To samo zrobił teraz Adam Nawałka. Z 23-osobowej kadry na boisko nie wyszło tylko dwóch zawodników (bramkarz Bartosz Białkowski i pomocnik Karol Linetty). Trener bardzo ładnie się zachował.
Trzeci mecz dla nas był spotkaniem o pietruszkę, a pod koniec miał charakter pikniku, o co postarali się Japończycy, którzy przez pięć ostatnich minut uprawiali swoją wersję tiki- taki. Podawali sobie piłkę na środku boiska, ponieważ porażka 0:1 dawała im awans. A Polacy nie przeszkadzali. To była parodia mistrzostw świata.
Trener mógł też wpuścić na ostatnie minuty Sławomira Peszkę, który ostatni raz zagrał w reprezentacji w marcu ubiegłego roku, nie wyróżnia się nawet w lidze, ale w jego towarzystwie dobrze czuje się Robert Lewandowski.
Nie tylko wyniki i zachowania trenerów sprzed lat się powtórzyły. Także okoliczności, w jakich zdobywaliśmy bramki. W trzech meczach nie udało się Polsce strzelić bramki po akcji. Pierwsza, Grzegorza Krychowiaka z Senegalem, padła po rzucie rożnym. Gol Jana Bednarka z Japonią – po rzucie wolnym (podawał najlepszy pod tym względem w ekstraklasie Rafał Kurzawa). Przed nimi dwa gole z Kostaryką po rzutach rożnych wbił stoper, podobnie jak Bednarek – Bartosz Bosacki. Inaczej mówiąc, reprezentacja Polski strzeliła ostatni raz na mundialu bramkę z akcji 16 lat temu – w Korei. To smutna statystyka.