Uzyskał wówczas nie tylko poparcie najważniejszego mocarstwa dla wchłaniania terenów okupowanych, ale też zaprzyjaźnił się z ważnymi państwami arabskimi – od Zjednoczonych Emiratów po Maroko. Wydawało się, że Palestyńczycy znikają z głównego nurtu, mogą już liczyć tylko na przywódców w rodzaju Erdogana oraz na pięknoduchów i antysemitów w mediach społecznościowych.

Pojawienie się u waszyngtońskiego steru Joe Bidena wywołało jednak wielkie zamieszanie na Bliskim Wschodzie. Wszyscy czują, że będzie inaczej niż za Trumpa. To skłania do rozmów regionalnych przeciwników (Egipcjanie i Turcy), a nawet do zmiany tonu śmiertelnych wrogów (Saudyjczycy i Irańczycy). A jednocześnie budzi nadzieję w przegranych, wydawałoby się, Palestyńczykach. Niestety, realizacja nadziei nie może się obyć bez ofiar. Na razie są to setki rannych. Właśnie teraz, w czasie zamieszania w regionie, Izrael chciał przeprowadzić eksmisję kilku palestyńskich rodzin ze wschodniej Jerozolimy. To trudny problem prawny, czy da się tę eksmisję uzasadnić czy nie, walka w sądach trwa. Ale Arabowie uznali to za dowód na to, że inne prawa obowiązują ich, a inne Żydów.

Niuanse prawne nie są ważne, gdy następuje przebudzenie słabszych i upokorzonych. Izraelczycy przeprowadzili na dodatek atak na Palestyńczyków w Al-Aksie, jednym z najważniejszych meczetów świata, i to podczas modłów – w piątek w ramadanie. Izrael jest czuły na punkcie symboli, a nie bierze pod uwagę świętości miejsca i czasu muzułmanów. To wszystko powoduje, że izraelskie zyski z czasów Trumpa stają pod znakiem zapytania: nowi arabscy sojusznicy z obawy przed gniewem ulicy są zmuszeni wyrażać oburzenie, a krytykę słychać nawet ze strony administracji amerykańskiej. Umiarkowaną, ale w porównaniu z poprzednimi laty znaczącą. Ekipa Bidena jest pod presją ze strony lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej, które domaga się, by Ameryka stanęła na czele walki o prawa Palestyńczyków.

Jak tu marzyć o deeskalacji, o którą apeluje Zachód, gdy po stronie izraelskiej i palestyńskiej następuje radykalizacja. Narzuca ją polityka wewnętrzna w obydwu ośrodkach. Beniamin Netanjahu za wszelką cenę – a to oznacza także stosowanie retoryki nacjonalistycznej – walczy o to, by utrzymać się na stanowisku premiera. Izrael za parę tygodni czekają wybory prezydenckie, a potem być może piąte w ciągu dwóch lat wybory do Knesetu. Swoje wybory mają też mieć, po długiej przerwie, Palestyńczycy. Ich faworytem jest Hamas, od dawna radykalny. A teraz jeszcze radykalniejszy, otwarcie zapowiadający zemstę.