Kolejni wysoko postawieni politycy wyrażają swoje zdumienie decyzją głowy państwa o zawetowaniu ustawy degradującej komunistycznych generałów. Po reakcjach w mediach społecznościowych widać bardzo wyraźnie, że dużej części radykalnego elektoratu partii rządzącej, zwanego złośliwie prawym sektorem, trudno zrozumieć decyzję prezydenta.

PiS i jego sympatycy, zamiast się na prezydenta obrażać, powinni próbować zrozumieć motywy jego decyzji. Wyłożył je bowiem precyzyjnie w swoim wystąpieniu, a streścić można je było tak: nawet najsłuszniejsze intencje moralne nie są usprawiedliwieniem dla ustaw, które urągają standardom demokratycznego państwa prawa. Prezydent wyciągnął wnioski z awantury, jaka wybuchła przy okazji nowelizacji ustawy o IPN: nie opłaca się podpisywać zawierających poważne wady ustaw, nawet jeśli ich założenia są szczytne, a moralne intencje uzasadnione. – Próg tolerancji dla złych ustaw został przekroczony – tłumaczy jeden ze współpracowników prezydenta.

I właśnie w ten przekaz musi wsłuchać się PiS, jeśli nie chce być zaskakiwane kolejnymi wetami Andrzeja Dudy. Istotę sporu wyłożyła oburzona na prezydenta posłanka PiS Krystyna Pawłowicz. – Dlaczego hitlerowskich zbrodniarzy można było surowo sprawiedliwie ukarać, a komunistycznych chronić mają nadzwyczajne procedury, którymi gardzili – oburza się. I trafia w sedno. Bo Duda stanął właśnie w obronie procedur demokratycznego państwa, którymi gardzili komunistyczni zbrodniarze. To zaś oznacza, że prezydent nie tylko coraz mocniej staje po stronie umiarkowanej w sporze toczącym się o to, w jakim kierunku powinna zmierzać prawica, ale też wysyła jasny sygnał: od teraz nie będę w ciemno brał udziału w rewolucji, jeśli oznaczać ona będzie łamanie pewnych fundamentalnych zasad. Dość już bezwarunkowego ufania we wszystko, co przegłosuje dobra zmiana. Dobre chęci już nie wystarczą.