Historia opisywana dziś szeroko w internecie jest – z jednej strony – dowodem na infantylizację debaty publicznej we współczesnym świecie. Bo oto z jednej strony prąd historii nagle przyspieszył i nikt nie wie, w którą stronę zmierza nękana pandemią gospodarka. Nikt nie wie, do czego doprowadzą nas kryzysy, jak ten na Białorusi; konflikty społeczne, jakie targają USA; czy wreszcie spory międzynarodowe – od wielkiej rozgrywki USA-Chiny, po napięcia między Turcją i Grecją – było nie było, sojusznikami z NATO. Nikt nie wie w końcu, czy jesteśmy jeszcze w stanie uratować się przed katastrofalnymi skutkami zmian klimatycznych. I w środku tych wszystkich burz tak mocno przebija się historia o prezydencie Warszawy, któremu nie spodobała się muzyka w klubie. Owszem, pewnie barwna, ale jednak – trzeba przyznać to uczciwie – z perspektywy tego, co dzieje się wokół nas, mająca – mówiąc eufemistycznie – dość marginalne znaczenie.

Z drugiej strony fakt, że w ciągu dwóch miesięcy Trzaskowski z porywającego wyborców lidera opozycji zmienia się w medialnej opowieści w osobę stojącą na straży tego, by muzyka podobała się gościom to dowód na to, iż w świecie owej zinfantylizowanej postpolityki nie ma czasu na przystanięcie choćby na chwilę. Kapitał zebrany w wyniku udanej kampanii dewaluuje się bardzo szybko – inflacja na rynku informacji jest tak wysoka, że wystarczy spóźnić się o tydzień, by przegapić swój moment. I tak dziś kampania prezydencka z czerwca i lipca 2020 roku to już prehistoria. Z tych 10 mln osób, które 12 lipca oddały głos na Trzaskowskiego, wiele może już nie być w stanie odtworzyć ówczesnych emocji. Bo w międzyczasie był i nękający zachód nawrót epidemii, i konwencja stambulska, i rozpychający się w rządzie Zbigniew Ziobro, i widmo Koalicji Polskiej w rządzie, i nieoczekiwana dymisja ministra zdrowia oraz ministra spraw zagranicznych, i Białoruś, i niekończąca się rekonstrukcja rządu. Wybory prezydenckie? A to na pewno było w tym roku?

Rafał Trzaskowski wciąż wydaje się politykiem, który ma ogromny potencjał – co przyzna pewnie każdy, kto jednak pamięta to i owo z kampanii, niezależnie od jego stosunku do samego Trzaskowskiego. Jednocześnie jednak trudno nie odnieść wrażenia, że te dwa miesiące prezydent Warszawy zmarnował. Z ruchem „Nowa Solidarność” jest na razie jak z Godotem – ruchu nie ma, jest niekończące się oczekiwanie. Pozytywne inicjatywy podejmowane przez prezydenta Warszawy nie przebijają się do opinii publicznej nawet w dziesiątej części tak mocno, jak historia z DJ-em. A jest jeszcze kolejna awaria Czajki, która percepcji Trzaskowskiego z pewnością nie poprawia.

Trzaskowski ma więc dziś problem – i nie jest to problem z doborem muzyki. W czasie, gdy Szymon Hołownia – który również swój kapitał zgromadził w wyborach prezydenckich – zaczyna tworzyć zręby swojego zaplecza parlamentarnego, prezydent Warszawy głównie gasi pożary. Jeśli szybko nie przejdzie do politycznej ofensywy może się okazać, że złoty róg, który przez chwilę trzymał w rękach, nagle gdzieś przepadł. A wówczas pozostanie już tylko chocholi taniec – i co najwyżej dobór muzyki do niego.