Przebieg debaty wskazywał jednoznacznie na to, że karty są już rozdane: startujący z pozycji outsidera Jacek Jaśkowiak nie wyglądał na kogoś, kto chce rzucić wyzwanie Kidawie-Błońskiej. Temperatura starcia była tak niska, że chwilami przypominała ona szkolną debatę na zadany temat, który na dodatek niezbyt interesuje samych uczestników, którzy zresztą do prymusów nie należą.

Kidawa-Błońska, która 14 grudnia zostanie prawdopodobnie namaszczona przez PO na kandydatkę na prezydenta i obsadzona w roli ostatniej nadziei opozycji na zwycięstwo z PiS w obecnym cyklu wyborczym, zaprezentowała się mocno nijako. W jej słowach próżno było szukać ognia, pasji, woli walki na śmierć i życie z PiS-em. To co słyszeliśmy było dość przewidywalne i dość banalne: Kidawa-Błońska chce być prezydentem wszystkich Polaków, chce ze wszystkimi rozmawiać, chce lepszej przyszłości, wie że przeszłość jest ważna, nie chce nikogo wykluczać etc. Czyli ma być dobrze, a nie źle. Piękny program, acz mało konkretny.

Ten brak ognia u Kidawy-Błońskiej jest jej największą słabością. Wicemarszałek Sejmu sprawia sympatyczne wrażenie, ale jest to sympatia jaką czujemy raczej do swojej cioci, niż do głowy państwa. Sama Kidawa-Błońska zdaje się zresztą przytłoczona rolą, w jakiej się ją obsadza. Podczas debaty zdarzały się jej przejęzyczenia, w głosie słychać było nerwowość. Niewątpliwie bardzo chce - ale porywającym tłumy mówcą nie jest - i raczej do maja się nie stanie.

Ale banalność wypowiedzi Kidawy-Błońskiej może być również jej siłą. Po pierwsze: nie jest to kandydatka, która zmobilizuje elektorat przeciwnika (co byłoby największą słabością np. Donalda Tuska). PiS-owi trudno będzie straszyć swoich wyborców Kidawą-Błońską, bo ona po prostu nie sprawia wrażenia groźnej.

Po drugie: duży poziom ogólności prezentowanych przez Kidawę-Błońską poglądów i brak wyraźnej agendy w prawdopodobnej II turze będzie zapewne atutem w kontekście gromadzenia wokół niej wszystkich tych wyborców, którzy chcieliby aby pierwsza kadencja prezydenta Dudy była kadencją ostatnią. Dla odmiany wyraźnie centrolewicowy Jaśkowiak mógłby zdemobilizować np. elektorat PSL.

Po trzecie wreszcie: wobec braku charyzmatycznego lidera w największej partii opozycyjnej, wybór antylidera - bo takim jawi się Kidawa-Błońska - jest prawdopodobnie najmniej ryzykowny. Próba wykreowania lidera udałaby się lub nie. A wystawienie nie-lidera nawiązującego do polityki miłości i haseł w rodzaju "nie róbmy polityki - kochajmy się" uda się na pewno. Pytanie tylko czy to wystarczy do zwycięstwa.