Zawieszenie prof. Aleksandra Nalaskowskiego przez władze Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu to niebezpieczny precedens. Jeśli ściga się naukowca za słowa z felietonu, to oznacza, że polskie uniwersytety idą w złym kierunku. Powinny być bowiem miejscem, gdzie ścierają się nawet najbardziej skrajne punkty widzenia. Jeśli zamiast wolnego sporu będzie dyktat politycznej poprawności, uniwersytet przestanie być uniwersytetem. Tym bardziej że ostatnimi czasy decyzje rozmaitych ciał uczelnianych szły w kierunku lewicowym. Odwoływanie spotkań z działaczami antyaborcyjnymi nie jest wyjątkiem. A radykalne i obraźliwe wypowiedzi wygłaszane przez uczonych niekryjących się ze swoimi lewicowymi sympatiami na razie nie kończyły się głośnymi sankcjami.

Dlatego prof. Nalaskowskiego chętnie bym wziął w obronę. Niemniej jego felieton jest trudny do obrony. Porównanie homoseksualizmu do tyfusu, dżumy czy ospy jest wstrętne i obraźliwe dla osób homoseksualnych. Podobnie jak nazywanie uczestników parad równości gwałcicielami i stawianie marszów osób LGBT na równi ze zbiorowym gwałtem. Nalaskowski pisze, że chce dać upust swojej wściekłości, ale przede wszystkim daje upust swej niechęci do osób LGBT.

Można odnieść wrażenie, że profesor padł kolejną ofiarą swego rodzaju zdziczenia polskiej prawicy. Po czterech latach od zwycięstwa PiS jej część nieustannie się radykalizuje. Pisowski radny ze Szczecina organizuje akcję dezynfekowania miasta po przejściu parady równości, odnosząc się już wprost do retoryki z lat 30., gdy homoseksualizm był czymś, co trzeba tępić. Łatwo się zasłaniać walką o wolność słowa w sytuacji, gdy łamane są kolejne granice dobrego smaku. Rafał Ziemkiewicz dziwił się na Twitterze, że działaczka proaborcyjna protestuje pod domem Jarosława Kaczyńskiego przeciwko planom zakazu aborcji eugenicznej, choć „sama jest zdeformowana, a jednak ją mama urodziła”. Teraz sąd skazał go na przeprosiny, co publicysta uznał za zamach na wolność słowa.

Czy wyścig na radykalizm i obrażanie drugiej strony stał się dziś oficjalną doktryną prawicy? Coraz trudniej bronić wolności słowa kolegów z prawej strony, gdy porzuca się tam zwykłą ludzką kulturę i chrześcijańskie miłosierdzie. Czy rzeczywiście jesteśmy skazani na alternatywę: albo prawica obrażająca mniejszości, albo coraz bardziej radykalna i agresywna strona tęczowa atakująca religijne symbole?