Mnożą się zapewnienia polityków, nawet w randze wiceministra spraw zagranicznych, że Polska jest temu przeciwna i w ogóle nie ma z tym nieprzyjemnym incydentem nic wspólnego. Cóż tam zresztą wiceszef dyplomacji, choć jego wypowiedź jest szczególnie intrygująca, bo uderza w jego szefa – ministra spraw zagranicznych. Sam premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że jego rząd jest przeciw. A tylko uczestniczył „w odblokowywaniu pewnych procedur" w RE, no i nie chciał przeszkadzać licznym europejskim partnerom opowiadającym się za normalizacją stosunków z Moskwą.

Jest prawdą, że za tym prorosyjskim posunięciem stały główne państwa Rady i zarazem UE – Niemcy i Francja. Ale prawdą jest też, że Polska raz je wsparła, raz nie. Rozegrało się to bowiem w dwóch etapach. Najpierw w połowie maja na spotkaniu szefów dyplomacji krajów RE w Helsinkach minister Czaputowicz je poparł. Aż dziw, że ledwie półtora miesiąca później ktoś temu zaprzecza – przecież pisało o tym wiele mediów, w tym wielokrotnie „Rzeczpospolita”. Drugi etap to głosowanie w Zgromadzeniu Parlamentarnym w Strasburgu w czerwcu – wtedy Polska, w tym posłowie PiS, była przeciw.

Przeczytaj: Rosja wraca na europejskie salony

Czaputowicz poparł w Helsinkach powrót Rosji do Zgromadzenia. Spotkał się tam też z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem. Liczył na zwrot wraku tupolewa. A zapewne także na odmrożenie stosunków, które pozwoliłoby zorganizować 10. rocznicę katastrofy – na miejscu w Smoleńsku. Trudno sobie wyobrazić, żeby był to jego prywatny pomysł, chodzi przecież o świętość dla PiS i jego prezesa.

Ja nie widziałem nic złego w podjęciu próby odzyskania wraku (chyba nieudanej). Widzę natomiast problem w totalnie chaotycznej polityce PiS wobec tak sprytnego gracza, jakim jest Rosja. Nawet MSZ mówi wieloma głosami. Jak to mają interpretować nasi partnerzy?